Dzień drugi pobytu. Dzień szósty od wyjazdu z domu. Dzisiaj był plan typowo turystyczno-zwiedzaniowy. Nasz bezzębny kierowca trycykla przybył o dziwo przed czasem. Sądziłyśmy, że będzie spóźniony, o ile w ogóle przyjedzie, a on był już pod nami o 7.30. My o 7.30 byłyśmy zupełnie nieprzygotowane do wyjścia. Bo zasadniczo to dopiero zwlekłyśmy się z łóżka. Wykrzyczałyśmy przez balkon, że zejdziemy o 8 zgodnie z umową. Pan powiedział "Ok, no problem". Czyli klasyk.
W ramach dzisiejszych rozrywek było zaplanowanych kilka typowych must see Boholu. Odhaczyłyśmy prawie wszystko.
Wybrałyśmy przejazd trycyklem, bo śmieszniej i taniej. Za to trzęsło niewyobrażalnie. Widoki po drodze nieziemskie - zielone palmy, niebieskie niebo, pola ryżowe, zasadniczo każdy widok jak z obrazka.
Pierwszą atrakcją był man-made forest. Czyli las zasadzony w całości przez człowieka. Jaki jest las każdy widzi.
Obok Asi nasza trójokołowa strzała.
Drugim punktem programu było odwiedzenie Czekoladowych Wzgórz. Są to pagórki, jedna z flagowych atrakcji Filipin, które swoją nazwę zawdzięczają kolorowi, który w jednej z pór roku jest kolorem czekolady.
Same wzgórza są faktycznie cudne, ale już dorobiona do nich infrastruktura azjatycka niekoniecznie. Klasyczny syf, schody, metalowe rusztowania. Jakieś rozgrzebane roboty budowlane. I po co to wszystko. Tylko psują krajobraz.
Po wizycie na Czekoladowych Wzgórzach, a właściwie jednym Czekoladowym Wzgórzu (wstęp razem 140 php), pojechaliśmy w kierunku motylarium. Wzdłuż drogi mijaliśmy suszący się ryż.
Po motylarium oprowadzała nas pani przewodniczka (wstęp 45 php od osoby). Zapamiętałyśmy tyle, że motyle żyją 21 dni. Od larwy do motyla zajmuje 37 dni. Bzykają się nonstop 48 h. Jak coś im przeszkodzi to pan motyl już potem latać nie może. I są jeszcze leniwe motyle, które żyją 90 dni, bo nie latają. Damskie motyle są większe niż męskie. I są też freaki - motyle damsko-męskie, które mają pół z jednego typu, pół z drugiego, czyli jedna ich połowa jest faktycznie większa. Nie mogą przez to za bardzo latać i się właściwie odżywiać i żyją tylko 3-5 dni.
W trakcie wizyty pani kazała nam pozować do zdjęcia ze skrzydłami. Według niej to był świetny pomysł i pyszna zabawa. Według nas mniej, ale nie wypadało odmówić.
Następną atrakcję stanowił rezerwat z wyrakami upiorami (ang. tarsier). Są to najmniejsze małpiatki, które nie mogą żyć w klatkach, bo wtedy umierają. Podobno są bardzo miękkie, ale nie można ich głaskać, bo można by im połamać kości. Pozostaje oglądanie. A w zasadzie wypatrywanie. W ciążę zachodzą tylko raz do roku i mogą mieć tylko jedno małe, więc są jakoby :) zagrożone wyginięciem.
W tym rezerwacie (wstęp 60 php od osoby) wygląda to tak, że idzie się po ścieżce w lesie (dżungli?), oczywiście wybetonowanej, a żeby turysta mógł zobaczyć tarsiera jest oczywiście zaimplementowane azjatyckie rozwiązanie. Przy każdym drzewie, na którym siedzi albo śpi wyrak, stoi zatrudniona osoba i pokazuje palcem. Ale trzeba przyznać, że bez tej obsługi, to trudno by było je wypatrzyć.
Następnie, w nagrodę za ładne zwiedzanie, był lunch. I to lunch we wspaniałych okolicznościach przyrody. Na łodzi, na rzece. Widoki naprawdę zapierały dech. A i jedzenie było całkiem niczego sobie. Miła to odmiana, po failach kulinarnych kucharza z Villa Limpia.
Po rejsie odwiedziłyśmy jeszcze coś na kształt zoo. Zoo prowadzi pan w makijażu i sukience. Więc może należałoby napisać pani? Zastanawiałyśmy się tylko, że skoro już tyle zachodu nad strojem, fryzurą i makijażem, to po co bokobrody. Ale może tak miało być.
Zoo raczej mierne, było kilka ptaków i kilka węży. Największy pytong, znaczy pyton, na fotosie poniżej.
Ostanią "atrakcją" był pomnik. Nie wiemy co przedstawiał i po co nas tam zawieziono. Ale kupiłyśmy parę suwenirów w punkcie obok. I tak sobie minął cały dzień.
Teraz siedzimy przed naszym pokojem. Towarzyszy nam mieszanka odgłosów kozy, kury, motoru i nieodłącznego karaoke. Asia wyczytała, że wokół naszej lokalizacji jest 16 maszyn do karaoke. Jak dobrze, że jutro stąd wyjeżdżamy.
Pan bezzębny kierowca ma być po nas o 14. Oby sie udało, bo inaczej możemy nie zdążyć na prom na Cebu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz