Dzisiaj 14 lutego, nie dają nam o tym zapomnieć od samego rana :). Ja drugi rok z rzędu spędzam go w Azji i tak się składa, że podobnie jak w 2015 na wycieczce morskiej. Dzisiaj był niechybnie najlepszy dzień wyjazdu. Po śniadaniu, punkt 9.00 zapakowałyśmy się do łodzi. Miało być kameralnie - my i 3 kanadyjki: babcia, matka i wnuczka/córka. Ale czar prysł i dopchało się jeszcze 5 Filipińczyków, którzy nam podpadli, bo nie załatwili sobie za wczasu kart Eco-tourism. Oznaczało to, że zamiast od razu płynąć w rejs przybiliśmy pod Ausana, a oni z naszym "kapitanem" poszli kupić karty (50 php/os.) do biura turystycznego w Port Barton. Po 40 minutach ruszyliśmy we właściwą stronę. Pierwsze dwa przystanki były na dwóch rafach - pierwsza jakaś a druga Fantastic Reef. No może nie były fantastyczne, ale całkiem fajne. Posnurklowałyśmy nieco i podglądałyśmy kolorowe ryby. Na pierwszej rafie bardzo gryzł nas plankton. Kolejny punkt programu to była cudowna German Island z prawdziwie (w końcu) rajską plażą. Fotosy poniżej.
Tu podali nam lunch. Znacznie lepszy niż w El Nido i miejmy nadzieję mniej dramatyczny w skutkach. Zjadłyśmy trochę grilowanej świni i ryby, trochę ryżu i po banananie. Potem jeszcze krótka siesta i skok na Paradise Island, która nic w sobie z nazwy nie miała. Nie warta była nawet fotografii, dobrze, że krótko na niej byliśmy.
Ostatnią atrakcją dnia był wodospad. Szło się do niego przez dżunglę i bardzo nam się podobało. Ścieżka do wodospadu zaczyna się na rewelacyjnej plaży - nie wiemy czemu tam postojów nie robią, bo to dopiero powinno się nazywać Paradise beach.
Po powrocie do Port Barton chciało się nam bardzo pić, więc zapytałyśmy chłopaczka z Greenviews, czy by nie dało rady zorganizować świeżego kokosa. Nie od razu uzyskałyśmy odpowiedź, bo pytanie powędrowało do kilku starszych stopniem chłopaczków, ale w końcu ktoś wdrapał się na palmę dał nam po kokosie (może jeszcze niezbyt dojrzałym). Po co wchodzili na palmę nie wiadomo, bo na ziemi leżało ich pełno (znaczy tych kokosów).
Pijemy je sobie na naszym bambusowym ganku. A dzisiaj Island hopping tak nam się podobał, że jutro też płyniemy. W końcu jutro ostatni dzień naszych wakacji. Tylko paradoks taki, że w domu będziemy równo za tydzień. Bo jesteśmy trochę daleko i trzeba wrócić, ale zrobimy to małymi kroczkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz