Kiedy w lutym tego roku byłyśmy w Indiach do głowy by nam nie przyszło, że pół roku później ponownie zawitamy na lotnisko w Delhi. Tym razem wybywamy do Bhutanu - Królestwa Smoka. Podróżujemy w 4 osoby - z koleżanką i kolegą z uczelni.
Wylecieliśmy z Wrocławia o 6 rano w piątek do Monachium. Stamtąd w południe wystartowaliśmy do Delhi. Przylecieliśmy po 23 lokalnego czasu. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Holiday Inn na terminalu 3.
Procedura od wylądowania do zameldowania w pokoju hotelowym pochłonęła ponad 2h. Najpierw wielka kolejka do paszportów, potem odbieranie bagażu (mimo że to był lot transferowy, to przy przesiadce na domestic flight trzeba bagaż odebrać), a następnie absurdalna, typowo indyjska procedura żeby wejść do hotelu - chyba z 5 razy pokazywanie paszportów, prześwietlanie bagażu, przyklejanie naklejek na wszystkie nasze bagaże, odklejanie naklejek, jazda 3 windami i już. Zrobiła się 2 w nocy, a o 6 trzeba było wstać. O 7 zjedliśmy śniadanie i pół godziny później udaliśmy się na terminal. Nadaliśmy bagaże i o 9:30 wylecieliśmy do Guwahati w stanie Assam. Na miejscu czekał już na nas nasz gospodarz z wąsami - wysłannik Królewskiego Uniwersytetu w Bhutanie. Samochodem pojechaliśmy w stronę granicy. Po drodze zjedliśmy lunch i koło 16 byliśmy już w Bhutanie. Niestety formalizmy związane z naszym wjazdem zajęły ponad 2h. W międzyczasie dwóch asystentów naszego Hemlala zabawiało nas rozmową i 3 razy oprowadziło po miasteczku. Już byliśmy strasznie zmęczeni i padnięci. W końcu pojawił się Hemlal z paszportami i mogliśmy jechać na uczelniany kampus położony 20km dalej, na wzgórzu. Przyjechaliśmy przed 19. Na miejscu czekała na nas reprezentacja uczelni - chyba wszyscy dziekani i zastępca nieobecnego na kampusie szefa wszystkich szefów. Wszyscy byli ubrani w swoje stroje narodowe - szlafroki do kolan z białymi rękawami, podkolanówki i eleganckie buty.
Dali nam 10 minut na odświeżenie i następnie zaoferowali nam całą gamę butańskich trunków - butański browar 8%, butańskie wino, butańskie whisky i butański bimber z plastikowej butelki po fancie. Każdy dostał też ciecierzycę z chilli na ciepło. Potem zjedliśmy kolację - lokalne i tradycyjne przysmaki. Do późna dyskutowaliśmy na różne tematy. Było śmiesznie.
Drugiego dnia zjedliśmy śniadanie o 10, a następnie poszliśmy na długi spacer do pobliskiej miejscowości. Odwiedziliśmy dwa lokalne bary - bardzo interesujące doświadczenie. Był straszny upał. Nie spodziewaliśmy się takiej pogody. Koło 16, wróciliśmy do naszego Executive guesthousu. O 17 zjedliśmy obiad, który lekko utrudniało nam wyłączanie prądu. Ale latarki rozwiązały problem. Następnie odwiedził nas Hemlal i towarzyszył nam przez resztę wieczoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz