czwartek, 8 lutego 2018

Wizyta w Kambodży


Kultywując tradycję ucieczki przed zimą, udaliśmy się do ukochanej Azji. Trzy samoloty dostarczyły nas do pięknej Kambodży. Od dawna marzyła nam się powtórka z ferii zimowych 2015 roku, więc postanowiliśmy wdrożyć plan w życie. Korzystając z najlepszych praktyk poprzedniego wyjazdu, polecieliśmy Aeroflotem do Bangkoku, a potem dla odmiany liniami Bangkok Airways do Siem Reap, czyli "Klęski Syjamu". Po nieco przydługiej podróży dotarliśmy do bardzo miłego hoteliku eOcambo położonego przy 22 ulicy.


Po rozpakowaniu, zorganizowaliśmy obowiązkową wycieczkę do Angkoru - Imperium Khmerskiego, które istniało w latach 801-1432. Z całej listy możliwych wariantów zwiedzaniowych wybraliśmy to, co nas najbardziej interesowało, czyli Ta Prohm, Angkor Thom i Angkor Wat. Jak się pózniej okazało był to strzał w 10. Wieczorem podjechaliśmy tuk tukiem na 27 street do knajpy "U love" (za całe 2 dolary). Jedzenie jest tu pyszne - spróbowaliśmy m.in. kambodżańskiego przysmaku - amoku. 


W ogóle ceny są zwyczajnie śmieszne. Wszystko jest tu za 1, 2 lub ewentualnie 3 dolary. Miejscowej waluty się praktycznie nie używa. Płaci się wszędzie w dolarach, a co najwyżej końcówki wydają w swoich (chyba zamiast centów). Butelka pkambodżańskiej whisky kosztuje 2$ (350 ml). Kambodża to chyba dobra destynacja na emeryturę.

Następnego dnia o 8 z lekkim poślizgiem rozpoczęliśmy naszą zwiedzaniową wycieczkę z przewodnikiem - panem Samem. Dwoma tuk tukami pojechaliśmy w stronę kompleksu Angkor (wejściówka 37$ za os., dodatkowo wycieczka plus przewodnik 65$ za 4 os.). Zaczęliśmy od Ta Prohm, w którym kręcony był Tomb Rider. Niezwykłe są te świątynie  wchłaniane przez dżunglę. 










Następnie podjechaliśmy do bardzo stromej świątyni Ta Keo - pierwszej zbudowanej przez Khmerów całkowicie z piaskowca. Niezbyt zgrabnie się po niej porusza, ale widoki bardzo ładne.



Kolejny przystanek naszych tuk tuków był pomiędzy dwoma symetrycznymi świątyniami.









A później zaczęliśmy eksplorować największe miasto świata w latach swojej świetności, czyli Angkor Thom - mieszkało tam milion ludzi (dla porównania, w tym samym czasie, w Paryżu podobno 250 000). Obejrzeliśmy taras, na którym tresowano kiedyś tysiące słoni należących do królewskiej armii (pan Sam powiedział, że teraz żyje ich w Kambodży tylko 700), potem zwiedziliśmy jedną ze świątyń i rzuciliśmy okiem na baseny króla. Po krótkim spacerze przez zacieniony dżunglo-las minęliśmy jeszcze jeden obiekt, potem posąg Buddy i dotarliśmy do przepięknej Bayon, która podobała mi się bardziej niż sama Angkor Wat.














Bayon to buddyjska świątynia, którą zbudował panujący w latach 1181-1218 król Dżajawarman VII. Za jego panowania Imperium Angkoru przeżywało okres świetności. Charakterystyczną cechą tej budowli były liczne wieże ozdobione twarzami z każdej z czterech stron (według naszego pana przewodnika 49 było wież). Jak mówił pan Sam, w historii Angkoru przeplatały się wyznania hinduistyczne z buddyjskimi w różnych odmianach - m.in. mahayana (praktykowana obecnie m.in. w Nepalu, Bhutanie, czy Tybecie), zastąpiona później przez theravadę (obecnie praktykowana m.in. w Tajlandii, Laosie, na Sri Lance, czy w Kambodży właśnie).










Po zwiedzaniu cudownej Bayon podjechaliśmy na lunch.




A potem mijając rzekę, na której kiedyś odbywały się zawody królewskich łodzi, dojechaliśmy do jednej z największych atrakcji turystycznych świata - Angkor Wat. Kiedy dobre kilka lat temu byłam na prelekcji Pałkiewicza o Angkorze, nie przyszło mi nawet wtedy do głowy, że będę ją oglądać na żywo. Przy okazji warto sobie poczytać: "Angkor" Jacka Pałkiewicza.










Angkor został opuszczony po najeździe Tajów w 1432 r., a stolicę przeniesiono do Phnom Penh. Według naszego przewodnika, Angkor został na nowo odkryty w 1908 przez Francuza (Kambodża była francuską kolonią), a udostępniony zwiedzającym w 1992 r. To była niezwykła wycieczka, bardzo nam się podobało.

Następnego dnia udaliśmy się na rejs po pobliskim jeziorze Tonle Sap. W okresie suszy, w przeciwieństwie do monsunu, poziom wody jest bardzo niski. Niestety bieda ludzi żyjących na tym jeziorze jest dość przygnębiająca. Podobnie jak historia kraju za czasów Pol Pota.







Wieczorem, podobnie jak dnia poprzedniego podjechaliśmy na night market. Polecamy zarówno Angor night market, jak i ten w okolicach pub street. Nie podejrzewaliśmy Siem Reap o taką imprezownię. Kao San Road w Bangkoku się przy tym chowa. 



W środę rano udaliśmy się zorganizowanym bardzo sprawnie przez nasz eOcambo transportem do kolejnego punktu programu, czyli na wyspę Koh Chang w Tajlandii. Za naszą czwórkę wyszło 220$ i było bardzo profesjonalnie, chociaż lekko skomplikowanie: toyotą highlander z Siem Reap do granicy Poipet, tam czekał na nas przeprowadzacz przez granicę. Po kilkuset metrach z tobołami dotarliśmy do kolejnego suwa - toyota verso, który zawiózł nas pod prom w Trat. Tam przylepili nam różowe naklejki i poszliśmy na prom. Na Koh Chang czekał na nas kolejny pan kierowca z mini vanem i zawiózł nas gładko na lonely beach. Podsumowując - 3 samochody, 3 kierowców i 1 przeprowadzacz i cały transfer zajął 7 i pół godziny. O 15.30 byliśmy na miejscu. Zaczynamy wywczas.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz