Po siedmiu latach ponownie zawitaliśmy do Korei tym razem przekraczając granicę lądową. Japoński etap podróży zamknęliśmy wsiadając na prom w międzynarodowym porcie w Osace. Bilety kupiliśmy jeszcze w Polsce przez stronę directferries.com. Za rejs za 3 osoby zapłaciliśmy koło 400 dolarów. W cenie była kajuta "delux" z łazienką (ten delux to tak bardziej z nazwy), kolacja i śniadanie. Opuściliśmy Honsiu, czyli największą wyspę Japonii (i jednocześnie siódmą co do wielkości na świecie) o 15:00, a do Busan dobiliśmy o 10 rano kolejnego dnia. Rejs trwał 19 godzin. Płynęliśmy najpierw przez Morze Wewnętrzne odzielające Honsiu od leżącej na południu wyspy Sikoku, potem przepłynęliśmy pod mostem wiszącym Kanmon nad cieśniną Shimonosenki (stosuje się też nazwę Kanmon na tę cieśninę). Most ten łączy miejscowość Shimonoseki (dawniej Akamagaseki) na wyspie Honsiu i przemysłowe miasto Kitakiusiu (dawniej Moji) na wyspie Kiusiu. Shimonoseki i Kitakiusiu są połączone nie tylko mostem o długości 1 068 m, ale także tunelami. Następnie trasa rejsu przebiegała już przez wody Cieśniny Koreańskiej łączącej Morze Wschodniochińskie i Morze Żółte z Morzem Japońskim. Generalnie ten rejs było to bardzo ciekawe doświadczenie. Prom najlepsze lata miał jednak już raczej za sobą. Poza nami, na liście pasażerów były zasadniczo tylko nacje wschodnioazjatyckie. Nie uświadczyliśmy zachodnich turystów. Kolacja i śniadanie na promie Pan Star były w odsłonie koreańskiej. Powitały nas same klasyki koreańskiej kuchni. Po śniadaniu dopłynęliśmy do największego miasta portowego Korei Południowej - Busan (lub Pusan). Mieszka tam ponad cztery miliony osób. Jest to drugie co wielkości miasto w kraju.
W Busan mieliśmy zaplanowane cztery noce. Po dopłynięciu pojechaliśmy zostawić bagaże w hotelu i ruszyliśmy na zwiedzanie najbliższej okolicy. Dosłownie na przeciwko hotelu mieliśmy wielki tradycyjny targ Bupyeong Kkangtong Market z mnóstwem koreańskich smakołyków oraz setkami stoisk z wszelakiej maści produktami. Z ciekawostek warto podkreślić, że mapy google nie pokazują tras do chodzenia i samochodowych.
Po lunchu pojechaliśmy do Gamcheon Culture Village. Jest to dzielnica, która powstała w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku, a następnie bardzo się rozrosła w latach pięćdziesiątych, po wojnie koreańskiej. Osiedliło się tu wielu uchodźców. Charakterystyczne dla Gamcheon są kolorowe uliczki bogato zdobione muralami i rzeźbami stworzonymi przez mieszkańców. Niektórzy nazywają Gamcheon koreańskim Santorini albo Machu Pichu Busan.
Kolejnego dnia pojechaliśmy do pięknie położonej buddyjskiej świątyni Haedong Yonggungsa. Napis na bramie wejściowej mówi, że to najpiękniejsza świątynia w Korei. Coś w tym może być ;).
Po wizycie w świątyni pojechaliśmy zobaczyć flagową plażę w Busan, czyli Haeundae Beach zwaną również Copacabaną Korei Południowej (oni sobie chyba lubią tak przyrównywać ;) ). Jest to miejska piaszczysta plaża położona między wieżowcami. Przyciąga podobno w każdym sezonie ponad 10 milionów plażowiczów. Ma 1,5 km długości. Dla Emisi tradycyjnie już kupiliśmy wiaderko z kluczowymi akcesoriami żeby mogła oddać się swojemu ulubionemu zajęciu plażowemu. Sobie też kupiliśmy ulubione akcesoria.
Dnia trzeciego udaliśmy się na wycieczkę do Gyeongju, 250 tys. miasta położonego w prowincji Gyeongsang Północny. Naszym głównym celem było zobaczenie świątyni Bulguksa (albo Pulguksa). Jest to, cytując Wikipedię, "klasztor buddyjski z VIII wieku (...). W 1995 roku wpisano go wraz z pobliską skalną świątynią Seokguram na listę światowego dziedzictwa UNESCO jako jeden z pierwszych obiektów w kraju (...). Do świątyni prowadzą monumentalne schody i zabytkowa brama. Na dziedzińcu znajdują się dwie pagody". Wszystko się zgadza.
Po tym wypadzie za miasto kluczowe punkty naszego programu atrakcji turystycznych w Busan i okolicy mieliśmy zaliczone. Zatem ostatni pełny dzień w Busan spędziliśmy na plażowaniu i wypoczynku na Songdo beach.
Podsumowując można stwierdzić, że Busan to ciekawe miasto portowe, na pewno nadaje się na zwiedzanie, ale nie jest to destynacja wypoczynkowa. Woda w morzu (Cieśnina Koreańska) jest tu zimna niczym Bałtyk (lub nawet zimniejsza). Korea ma historię podobną do Polski (jak nas prześladowali przez lata Niemcy z jednej, a Ruscy z drugiej, tak ich Chińczycy i Japończycy), pogodę i jeszcze zimne morze ;). W ramach ciekawostek - jest tu dużo kościołów katolickich, które łatwo znaleźć, bo świecą się krzyże. W metrze są schrony (o czym może warto wiedzieć), a jak już jesteśmy przy w kwestii BHP, to w pokojach hotelowych są zestawy do ewakuacji (haki w ścianach do zamocowania liny i uprząż do zajzdu w dół). Wracając do wycieczki - kolejny dzień spędziliśmy na transferze szybkim pociągiem Busan do Seulu.
Dla Łukania i dla mnie tym samym nowości turystyczne na wycieczce się skończyły, bo stolicę Korei Południowej zwiedzaliśmy przez tydzień w 2017. Tym razem chcieliśmy odwiedzić tylko te miejsca, które przy pierwszej wizycie bardzo nam przypadły do gustu. W Seulu mieliśmy zaplanowane cztery noce. I tak w skrócie odwiedziliśmy ponownie:
- tteokkbokki (klasyk koreańskiego streetfoodu - ryżowe kluski w ostrym sosie z paskami ciasta rybnego),
- pierożki mandu,
- kurczaki,
- owoce morza,
- placki (koniecznie z kimchi),
- banchany (czyli przystawki): kimchi, kiełki, rzepa, cebula, ciasto rybne,
- bibimbap,
- kimbap (tzw. koreańskie sushi),
- japchae (makaran z batatów z warzywami),
- koreańskie grile (trzeba pamiętać o sałacie do zawijania),
- corndogi.
Jak dla mnie to wszystko najlepiej usmarowane pastami gochujang i / lub ssamjang :)
Koreańskie jedzienie jest lekkie i zdrowe i zazwyczaj kompnoowane jest tak by odzwierciedlać teorię pięciu żywiołów. A w kwestii słodyczy to najpyszniejsze są:
- hotteokki,
- chapssaltteok (czyli koreańska wersja japońskich mochi - w dużym uproszczeniu ryżowe gumiaste ciastko z pastą ze słodkiej fasoli),
- lody (np. z zielonej herbaty albo czarnego sezamu, choć nie wygląda on powalająco).
A propos słodyczy - Emisia była dla Koreańczyków nie lada atrakcją. Kilka razy obcy ludzie (na ulicy, w restauracji, w metrze, w samolocie) dawali jej słodycze. Uzbierał się nam tego cały worek.
Korea po 7 latach od ostatniej wizyty i do tego zaraz po Japonii wydaje się dużo bardziej zaniedbana i brudna niż kiedyś. I tu mały dowód, który obrazuje nasze odczucia:
centralny punkt parku Yeouido w 2017 (zdjęcie ze starego postu)
Ale to nie zmienia faktu, że jedzenie jest wspaniałe, a koreańskie streetfoody (markety Gwanjang, Namdemun, Insadong) nie mają sobie równych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz