Aby uzupełnić nieco bloga o naszą pierwszą wyprawę w kierunku wschodnim postanowiłyśmy napisać trochę o Krymie (gdy to piszemy jest styczeń 2015, a wyjazd był we wrześniu 2012). Nie da się na pewno odtworzyć wszystkiego, bo ponad 2 lata od tego wyjazdu minęły, niemniej jednak spróbujemy na tyle na ile pamięć pozwoli. Wiadomo, że teraz Krym nie jest ukraiński tylko ruski i wiele się pewnie zmieniło, ale o polityce tu rozwodzić się nikt nie będzie. Możemy tylko stwierdzić, że fuksa mieliśmy, że udało nam się tę wycieczkę zrobić kiedy Krym był jeszcze częścią Ukrainy.
Start oczywiście z Polski z Katowic, a dokładniej lotnisko Katowice-Pyrzowice. Samochód został na parkingu na 2 tygodnie. Mniej więcej chyba za stówkę. Potem przelot do Kijowa (było to chyba 1 września), tam w dzień szybkie zwiedzanie miasta, następnie nocleg lotniskowy i przelot do Symferopolu na Krymie. Wszystko linią Wizzair. Wskazówka na Kijów: z Katowic ląduje się na terminalu A, a do Symferopolu leci się z terminalu B, który jest oddalony od A o dobre 15 minut na piechotę po ulicy. Na lotnisku nikt nie gada po angielsku, więc jak się zna rosyjski to jest się zbawionym, a jak nie to ma się problem. My mieliśmy.
Start oczywiście z Polski z Katowic, a dokładniej lotnisko Katowice-Pyrzowice. Samochód został na parkingu na 2 tygodnie. Mniej więcej chyba za stówkę. Potem przelot do Kijowa (było to chyba 1 września), tam w dzień szybkie zwiedzanie miasta, następnie nocleg lotniskowy i przelot do Symferopolu na Krymie. Wszystko linią Wizzair. Wskazówka na Kijów: z Katowic ląduje się na terminalu A, a do Symferopolu leci się z terminalu B, który jest oddalony od A o dobre 15 minut na piechotę po ulicy. Na lotnisku nikt nie gada po angielsku, więc jak się zna rosyjski to jest się zbawionym, a jak nie to ma się problem. My mieliśmy.
Powyżej poglądowa mapa trasy, którą zrobiliśmy. W skrócie: Symferopol, Teodozja, Koktebel, Sudak, Nowy Świat, Ałuszta, Czatyrdah, Partenit, Jałta, Gaspra, Sewastopol, Bakczysaraj i znowu Symferpol. To samochodem. A potem elektriczką Symferopol-Eupatoria-Symferopol.
Po wylądowaniu na dość obskurnym lotnisku w Symferopolu odebraliśmy bagaże w sposób dość specyficzny i rozpoczęliśmy poszukiwania samochodu do wynajmu. Najbardziej się opłaca wypożyczalnia Avis - lepiej wziąć dodatkowe ubezpieczenia -
11$ za dzień. Fura ok 50$. Warto wypożyczyć też GPSa - 1$ za dzień.
Benzyna 1 euro za litr, więc chociaż tyle.

Po Krymie woziliśmy się na ukraińskich blachach nowiutką Polówką sedan (prawie jak w domu).
Z Symferopolu przejechaliśmy do Teodozji. Tam pierwszy nocleg. Ale szczerze mówiąc nie warto tam się pchać - strasznie brzydko. Plaża wygląda o tak:
Powyżej Teodozja i pierwszy na tej wycieczce pomnik Lenina. Jak się miało okazać później było ich tam niesłychanie dużo.
Bez
znajomości rosyjskiego na Krymie łatwo nie było. Wszystko w cyrylicy i
angielskiego nie zna nikt. Więc już pierwszego dnia mieliśmy okropne
problemy żeby zamówić coś do jedzenia. Po kolejnej nieudanej próbie
znalezienia knajpy z angielskojęzycznym menu należało inaczej podejść do
sprawy. Otworzyliśmy przewodnik, sprawdziliśmy typowe dania lokalnej
kuchni. I spytaliśmy niezbyt przyjaznej obsługi. Wyglądało to mniej
więcej tak:
A: czieburieki?
B: niet!
A: bliny?
B: niet!
A: warieniki?
B: da!
A: dawaj.
Dlatego polecamy nauczyć się podstawowego jedzenia: czieburieki, lepioszka, warieniki,
bliny oraz zup (właściwie jak drugie danie zalane rosołem , bardzo dobre): lakman, szurpa,
solianka, borszcz.
Śniadanie w Koktebelu (a powyżej panorama miasta)
Tę miejscowość wspominamy najprzyjemniej. Nocleg znaleźliśmy na miejscu w sumie bez problemu. I do tego tanio (pensjonat Milena
ul. Lenina). W Koktebelu było ciepło, przepyszne jedzenie (Asia na samą myśl robi się głodna), ładny rejs statkiem i występy delfinów. Oraz oczywiście wino na rozliw. Dla każdego coś miłego. Wszędzie są rozlewnie
wina - podchodzi się z jakimkolwiek plastikowym pojemnikiem i nalewają. My mieliśmy butelkę 3 litrową - zakupioną w pierwszej rozlewni, potem mocno ją eksploatowaliśmy :) Polecamy.
A powyżej podstawa naszej krymskiej diety: plow (ryż, marchewa, mięso) + czieburiek, a na deser bakława i trombiczki.
Bardzo przyjemna była też ekskursja statkiem po okolicznych wodach. Po drodze Złote wrota koło Kara-dag.
Doskonały był również występ delfinowy.
Z Koktebelu, w którym spaliśmy w dniach 3-5.09 zrobiliśmy wypad do Twierdzy Genueńskiej w Sudaku. Niektórzy uczestnicy tej wycieczki byli pod wpływem. Pozostali (ja), czyli kierowca - nie. Twierdza bardzo ładna. Widok z niej poniżej. Wracaliśmy już po ciemku.
Z Koktebelu zaczęliśmy się kierować na zachód drogami wzdłuż wybrzeża. Odwiedziliśmy po drodze fabrykę wina w Słonecznej Dolinie i zrobiliśmy spacer po botanicznej ścieżce w Nowym Świecie. Trasa biegła wzdłuż morza, wokół góry ze skałą w kształcie małpo-sokoła. Po drodze mijaliśmy jaskinię Golicyna, który o ile pamięć nie zawodzi, rozsławił wino na Krymie żeby spadło spożycie wódki (i o dziwo swój cel osiągnął).
.
.
Słoneczna Dolina
Małposokół
Zakotwiczyliśmy w Partenicie (koło Ałuszty) na 3 noce. Wynajęliśmy mieszkanie 2 pokojowe za 350 UAH
za dobę. Bardzo fajnie. O nocleg poniżej 40 pln za noc za osobę raczej
trudno, naciągają na każdym kroku (oszukaństwo w sklepach, na parkingach
itd.).
Powyżej nasz blok i widok z okna, a mieszkanie wyglądało tak:
Kompozycja artystyczna. Jeszcze z czasów jak nie było filtrów instagramów i innych takich.
Czuliśmy się tam jak w mieszkaniu po babci albo po dziadku. Styl typowe eighties. Ale było wielkie, w sumie czyste i nam do szczęścia więcej nie było potrzebne. Załtwił nam je miejscowy cwaniaczek, który rezydował na postoju taksówek przy wjeździe do Partenitu. Trochę mieliśmy stracha tak za nim iść do tego bloku, ale wszystko było w gruncie rzeczy git.
Odwiedziliśmy wytwórnię wina w w
Massandrze.
Z Partenitu zrobiliśmy także wypad do Jałty i Liwadii - tam pałac, w którym była konferencja jałtańska. Następnie rzuciliśmy okiem na Pałac Woroncowa w Ałupce i Kukułcze gniazdo w Gasprze (warto je z daleka zobaczyć, z bliska nie trzeba).
Pałac w Liwadii
Pałac Woroncowa w Ałupce
Jaskółcze gniazdo - Gaspra
Chcieliśmy także zobaczyć opisywany w przewodniku największy wodospad na Krymie. pojechaliśmy, kupiliśmy bilety, a metr za kasą była biała kartka formatu A4, na której jak wydedukowaliśmy była informacja, że wody w wodospadzie nie ma.
Widok na Ajudah
Weszliśmy także na Czatyr-Dah 1527 m n.p.m. Całkiem nieźle tam na górze. Trasa na 5 godzin.
Oczywiście Mickiewicz został na szczycie odczytany:
"Maszcie krymskiego statku, wielki Czatyrdahu!
O minarecie świata! o gór padyszachu
Ty, nad skały poziomu uciekłszy w obłoki,
Siedzisz sobie pod bramą niebios, jak wysoki
Gabryjel..."
Przy zejściu z Czatyr-Dahu napotkaliśmy mnóstwo kotów i mini-kotów.
Następnie w planie był Sewastopol i Bakczysaraj. W Sewastopolu zwiedziliśmy ruiny. Po drodze minęliśmy babę sprzedającą kwas. Był to 8 września.
W drodze do do Czufut Kale
Z Sewastopolu skierowaliśmy się na Bakczysaraj. Plan w tym dniu był napięty bardzo. Szanse na pełną realizację niewielkie. W tempie zabójczym przejechaliśmy do Czufut Kale, które musieliśmy oglądać szybko i niestety pobieżnie, a pięknie tam było. Potem równie szybko do Bakczysaraju żeby zdążyć do Pałacu Chanów Krymskich. Weszliśmy przed samym zamknięciem kas, więc niektóre ekspozycje były już nieczynne, ale trochę udało się mimo wszystko zobaczyć.
Pałac Chanów Krymskich
Ulice Bakczysaraju
W Bakczysaraju mieliśmy nocleg u Tatarów Krymskich. Mówili, że są wielkimi fanami Solidarności i że jeżdżą do Polski się doszkalać w tym temacie. Po zwiedzaniu Bakczysaraju udaliśmy się na kolację do bardzo nastrojowej knajpki, które była chyba z resztą własnością syna pani, u której mieszkaliśmy. Ja osobiście nie wspominam tego najlepiej, bo dostałam zemsty chana krymskiego. Było to wyjątkowo złośliwe zrządzenie losu, bo w miejscu gdzie spaliśmy nie było normalnych kibli, tylko dziura w kaflach. A zamiast spłuczki butelka z wodą, którą trzeba było uzupełniać z łazienki obok. Ekstra.
Z Bakczysaraju przejechaliśmy do Symferopolu zataczając tym samym krymską pętlę. W niedzielę oddaliśmy furę i z Symferepolou skierowaliśmy się elektriczką na plażowanie w sanatoryjnej Eupatorii.
Podróż elektriczką umilał nam starszy Pan, który grał na akordeonie i śpiewał po polsku (specjalnie dla nas) Hej Sokoły i inne "tradycyjne" utwory.
Znaleźliśmy noclegi w okolicach Eupatorii. W kuchni ogólnodostępnej naszą największą ciekowość budziła zawsze ogromna głowa towarzysza Lenina na lodówce.
Czas mijał błogo na plażowaniu. Pani z rowerem zapewniała catering. Na plaży, z razji tego, że Eupatoria to miejscowość o chrakterze sanatoryjnym, dużo było bardzo dzieci, które miały kończyny powykoślawiałe. A tam podobno leczy się to bardzo dobrze. Klimat odpowiedni.
Na plaży można było także zaobserwować inne ciekawostki - wielkie anteny i radioteleskopy, które mają na koncie najwięcej na świecie transmisji komunikatów do potencjalnych obcych cywilizacji!
Wieczorową porą odwiedzaliśmy Eupatorię - trochę zwiedzania, trochę jedzenia. Przy powrocie wykłócanie się z taryfiarzem o diengi. Dzień kończyliśmy na rozmowach z właścicielem i jego kolegą Andriejem, dzięki którym dowiadywaliśmy się różnych ciekawostek, np. że bejsbol i golf wymyślili Ukraińcy. Oczywiście wszelkie rewelacje traktowaliśmy z przymrużeniem oka. Mieszanka polsko-rosyjsko-ukraińsko-angielska wychodziła całkiem dobrze. Właściciel miał też ogromne zapasy wszelkiego rodzaju trunków na czarną godzinę. Wielkie, kilkudziesięciolitrowe butle z winiaczami, bimbrami itp. Niestety lubił nas tym częstować.
Eupatoria
Nasze lokum. Na górze powiewała flaga rosyjska niczym zwiastun nadchodzących wydarzeń.
Z Eupatorii po kilkudniowym wypoczynku powróciliśmy do Symferopola gdzie spędziliśmy noc w dworcowym motelu. Jak na waunki krymskie było tam o dziwo bardzo przyzwoicie. Następnie przelot do Kijowa. Kijów robi wrażenie. Wszystko jest tam monumentalne. Pozwiedzaliśmy tyle ile się dało. Nocleg mieliśmy w spoko hostelu. Dnia następnego powrót do Polszy.
Nasze najpiękniejsze zdjęcie
Szukanie suwenirów
Ogólne wrażenia po eksploracji Krymu są następującej treści - ludzie mili dosyć,
ale jak skumają, że jesteś zagraniczny to zdzierają strasznie. Widoki naprawdę piękne, ale na ulicach syfiasto, pokoje znośne - ale szału nie ma. Jedzenie pyszne. Ogólnie może i tanio, ale na pewno drożej niż się spodziewaliśmy. Ceny niewiele niższe od polskich. Wszystko po rosyjsku, więc bez znajomości tego języka zawsze pod górę. Czy warto Krym odwiedzić? Na pewno. Ale czy warto tam pojechać drugi raz? Chyba raczej nie. No chyba, że do Eupatorii w celach leczniczych.
P.s. Pamiętacie jak pisałyśmy, że nie znamy rosyjskiego i ciężko było się na początku ogarnąć? To musimy dodać, że pod koniec graliśmy z Rosjanami w ich języku w Krokodyla (taką mają nazwę na kalambury, może to ktoś od tego golfa wymyślił?) i całkiem dobrze sobie radziliśmy! Asia nawet po dwóch latach jest w stanie coś tam w cyrylicy przeczytać. I poznaliśmy słowo burunduk. Podróże to jednak poszerzają horyzonty :).
P.s. Pamiętacie jak pisałyśmy, że nie znamy rosyjskiego i ciężko było się na początku ogarnąć? To musimy dodać, że pod koniec graliśmy z Rosjanami w ich języku w Krokodyla (taką mają nazwę na kalambury, może to ktoś od tego golfa wymyślił?) i całkiem dobrze sobie radziliśmy! Asia nawet po dwóch latach jest w stanie coś tam w cyrylicy przeczytać. I poznaliśmy słowo burunduk. Podróże to jednak poszerzają horyzonty :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz