środa, 6 sierpnia 2014

Kuala Lumpur, Malezja



Wczoraj przyleciałyśmy do Singapuru o 21.30. Miałyśmy 2h żeby zdążyć na pociąg do Kuala Lumpur. Trochę mało biorąc pod uwagę, że trzeba dostać wizę, odebrać plecaczyska, wymienić walutę, przemieścić się na drugi koniec miasta i jeszcze być na dworcu 30 minut wcześniej, bo tak trzeba. Jedyną opcją żeby dało radę być na czas, było wzięcie taryfy. Oczywiście w cenie złodziejskiej (42 dolary singapurskie, czyli prawie tyle ile warte są USD). Nie było rady. Tylko dzięki temu zajechałyśmy na dworzec (Woodlands checkpoint) o 22.55, czyli 5 minut przed czasem. Na miejscu wielka kolejka do wejścia. Wejście zamknięte.


 Okazało się, że otwierają po 23 i potem kontrola celna - najpierw singapurska, potem malezyjska i do pociągu. Pociąg paskudny (znaczy miejsca siedzące, bo leżące podobno fajne, ale nie było już wolnych). Gorzej niż w PKP. Do wspaniałej linii lankijskiej sie nie umywa. Podróż 8h. Nawet kradzione winko nie pomogło.




 Wymeczyłyśmy się okropnie, prawie 0 spania. O 7.30 zajechałyśmy w końcu do Kuala Lumpur.



Na dworcu Kuala Lumpur Sentral zmarnowałyśmy trochę czasu żeby umyć zęby, wymienić walutę (bo hajs musi się zgadzać i ...) i rozkminić jak się przedostać do naszej noclegowni. Jak się okazało później, nazwa niezwykle trafna. W Malezji jest ringitt malezyjski równy w zasadzie naszej złotówie. Więc chociaż raz nie musimy wysilać mózgów nad przelicznikami. Do naszej miejscówki przedostałyśmy się naziemnym (powietrznym?) metrem (?). Zielona linia monorail. W tym upale z plecakami niezbyt miło jest. 




Dotarłyśmy w końcu, było koło 10 ( polskiego 4 rano). Pokój był jeszcze niegotowy, więc poszłyśmy na śniadanio-lunch, znaczy brunch. Postaci takiej:


Całkiem zjadliwe to było. Łatwiej chyba wymienić czego tam nie było niż to co było. Czas nam zleciał do 13. Wróciłyśmy do Malaysia guest house i otrzymałyśmy pokój. Takiego rozwiązania architektonicznego to jeszcze nie widziałyśmy: 
Na początku pokój, niby normalnie:


W rogu pokoju lustro. Za lustrem:


Balkon. Z balkonu zrobiona łazienka (z oknem do pokoju, jakby siedzący na kiblu i drugi lokator za sobą zatęsknili):




A w łazience nie działający prysznic nad kiblem. Laur dla innowatorów w dziedzinie architektury i wystroju wnętrz. Prezentacja online:


Po tym wszystkim musiałyśmy się lekko znieczulić i odkazić ;)


I w końcu mogłyśmy ruszyć na zwiedzanie. Najsamprzód Chinatown, potem petronasy. Wielogodzinna podróż, kilka nieprzespanych nocy oraz kropelka odkażacza spowodowały, że nieco zatraciłyśmy orientację w terenie. Po krążeniu po dzielni jak błędne owce wsiadłyśmy do monoraila i pojechałyśmy na maharadżacośtam blisko punktu docelowego. Przez 2 h łaziłyśmy sobie po Chinatown.





Następnie już nieco płynnej przemieściłyśmy się pod petronas twin towers (bilety były wyprzedane, więc nie weszłyśmy na górę)




Na koniec dnia kolacja i kilka widoków z miasta ( a my się odkażamy po kolacji i idziemy spać, bo jutro znowu cały dzień latania). 






1 komentarz:

  1. Trzeba było pojechać na wieżę telewizyjną. Najlepszy widok na miasto. Biletów na twinsy nie ma już o 9 rano, bo przewodnicy je wykupują dla swoich wycieczek. Mówiłem wam;)

    OdpowiedzUsuń