Tytułem wstępu zaznaczymy, że jesteśmy teraz na końcu świata i dostęp do neta bardzo ograniczony. Więc z blogiem będą przestoje.
Po zejściu z wulkanu byłyśmy zmasakrowane. Z paroma siniakami, zadrapaniami, utłuczonym kolanem (M.) i paluchem w stopie (A.) zmęczone i po kilku nieprzespanych nocach. Ale szczęśliwe, że przed nami w końcu wakacje.
Po powrocie do hotelu ogarnęłyśmy się i pojechałyśmy na obiad do House of Raminten (knajpa polecona przez znawcę Indonezji, kolegę Pawła -wielkie pozdro!). Jedzenie bardzo tanie i zupełnie dobre. Chociaż nie miałyśmy pojęcia co zamówiłyśmy, bo wszystko było po ichniemu.
Potem krótka przejażdżka po Yogyakarcie rikszą, pakowanie, okażanie żeby obniżyć wagę plecaka i spać. Bo znowu trzeba było wstać w środku nocy. Tym razem o 4. Po wstaniu przejazd taryfą na lotnisko. Miałyśmy przelot na Bali o 8.05 a potem kolejny na Lombok o 13.40. Oba Garudą. Ciągle nie wiedziałyśmy gdzie na tym Lomboku zakotwiczyć - do wyboru były 2 opcje Kuta albo Gili Islands. Zdecydowałyśmy, że pojedziemy do Kuty, a jak nic nie znajdziemy, to przemieścimy się na Gili.
Już rok temu na Sri Lance zamarzył nam się bambusowy domek na plaży. Ale nie wyszło. Przekopałyśmy znowu cały booking, agodę i inne takie i nic. Naprawdę trudno było coś sensownego znaleźć, bo to szczyt sezonu. Ale siedząc na tym lotnisku w Yogyakarcie znakazłyśmy jakoś niechcący fajne domki, właśnie bambusowe. Gdzieś kawałek za Kutą. Napisałam do nich maila, ale nikt nie odpisywał. Nastał czas boardingu, więc poszłyśmy do samolotu (oczywiście opóźniony). Z lotniska w Denpasar na Bali zaryzykowałyśmy telefon. O dziwo dało się dogadać. Zarezerwowałyśmy domek i zadowolone czekałyśmy na ostatni lot przed zasłużonym już chyba wypoczynkiem. W międzyczasie znowu jakaś głupawa konwersacja na lotnisku. Po przylocie dorwał nas jakaś pani z Garudy na transfer. Wyprowadziła nas na płytę lotniska i kazała czekać. Pytam się jej "where are we going?" Odpowiedź bardzo precyzyjna "to Lombok". No świetnie, jakbyśmy nie wiedziały jaki mamy następny lot. To próbuję dalej: "but where are going right now?". Odpowiedź:"yes".
Nie miałyśmy więcej pytań.
Po przylocie na Lombok wymiana hajsu żeby się zgadzał, taryfa i do Bumbangku (bumbangkulombok.com).
Koło 16 byłyśmy na miejscu. Miejscówa super - strzał w dziesiątkę. Bambusowe domki przy plaży, piękna zatoka. Wszystko ekstra. Minus może tylko taki, że to totalne odludzie. Najbliższa miejscowość 20 km. Nie ma nawet gdzie ananasa kupić albo banana. Nie ma też łajfaj. Ale może to i lepiej.
Domek bardzo śmieszny - 2 materace, szafka z bambusa, wentylator i to by było na tyle. Z tylu łazienka - na dworzu :). Prysznic i kibel pod gołym niebem. Plus ręczne spłukiwanie sracza (trochę oblecha).
Trochę sobie przemeblowałyśmy.
Wieczorem kolacjon - krewety w curry i piwko bintang.
O 15 się zwlekłyśmy z leżaków (oczywiście bambusowych) i pojechałyśmy do Kuty na obiad i zrobić zapasy. Teraz jemy wołowinę w sosie kokosowym i uprzejmie pozdrawiamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz