
Na ostatnim wyjeździe trochę nami zawładnęło lenistwo i nie spisałyśmy się w kwestii prowadzenia bloga. Tym razem, o ile warunki pozwolą, postaramy się poprawić i relacjonować na bieżąco. Właśnie siedzimy sobie w pociągu relacji Firenze Santa Maria Novella - Pisa i próbujemy powstrzymać się przed rękoczynami, które mogłyby się źle skończyć dla drącego się 3 miejsca przed nami bambini, czy jak to tam będzie po włosku.
Tym razem udajemy się w kierunku wschodnim (naszym ulubionym) a konkretnie to na Filipiny. Mamy za sobą pierwszy lot z Wrocławia do Bolonii, podróż autobusem z lotniska w Bolonii na dworzec kolejowy rownież w Bolonii, pierwszą podróż pociągiem i jedną przesiadkę. Trzeba się od razu przyznać, że musiałyśmy nieco nakłamać panu konduktorowi. Na przesiadkę z pociągu do pociągu miałyśmy 16 minut. Pierwszy pociąg spoźnił się 5 minut. Zostało jedenaście. Na bilecie elektronicznym jest jak byk napisane - pójść z elektronicznym biletem, wydrukować papierowy (to zrobiłyśmy w Bolonii), zwalidować bilet w specjalnej maszynie na dworcu przed wejściem do pociągu. Po wejściu pokazać zwalidowany bilet konduktorowi. Tłum ludzi z walizami tak nas spowolnił, że czasu na jakieś głupie walidacje nie było. 3 minuty przed startem wsiadłyśmy do pociągu. Przyszedł konduktor - my z minami niewiniątek pokazujemy bilety. Pan konduktor coś krzyczy po włosku. My mówimy, że po włosku to nie rozumiemy. On po angielsku - że bilet trzeba było zwalidować. My oczywiście udajemy, że nie wiedziałyśmy a ja w tym momencie zakrywam paluchem wytłuszczony napis na bilecie po angielsku, że bilet trzeba zwalidować. Pan konduktor się zlitował i zwalidował nam bilet własnym długopisem. A my udając głupa rozsiadłyśmy się niewygodnie w fotelach.
Żeby było jak zwykle - łatwo nie będzie. Dzisiaj nocleg w Pizie, jutro wylot do Istambułu. Tu mała dygresja - w sobotę wieczorem dzwoni do mnie Asia, że nasz lot z Pizy do Istambułu o 11 coś odwołali. I dali nam inny ale taki, który przylatuje do Istambułu po tym, jak nasz kolejny samolot do Hongkongu startuje. No pięknie. Więc chyba z godzinę wisiałam w sobotni wieczór na infolinii turkish airlines żeby coś zrobili, bo nasza piękna wycieczka wisiała na włosku i istniało spore prawdopodobieństwo, że sobie spędzimy ferie w Pi..zie. Na szczęście któryś z kolei "hello madam" zrozumiał w czym rzecz i poczynił w systemie odpowiednie arreangements tak, że nasz wyjazd został uratowany. No więc wracając do planu to jutro (poniedziałek) lecimy o 13 coś do Turcji. Stamtąd w nocy do Hongkongu. Potem do Manili. Tam nocleg i kolejnego dnia lecimy do Tagbilaran na wyspie Bohol. I to będzie nasz pierwszy dłuższy przystanek.
Początek wycieczki jak zwykle na gratisowym drin... znaczy przekąsce.
W ogóle to trzeba przyznać, że organizowałyśmy tę wycieczkę na totalnego wariata, na ostatnią chwilę i na łapu capu. Więc to będzie cud jak nam wszystko wypali. No ale pożyjemy - zobaczymy.
Udało się dotrzeć do hotelu. Pizza w lokalu za rogiem zaliczona.
Zaczęłyśmy się zastanawiać po wyjściu z dworca, czy my na pewno jesteśmy w Europie. Same nieeuropejskie twarze po drodze...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz