poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Welcome back!




3.08
Niezwykle szybko minął ten rok. Trochę się pozmienialo. Trochę się wydarzyło, ale jedno pozostało bez zmian - dalej chcemy podróżować. I w związku z tym właśnie kiblujemy na lotnisku w Dubaju, bo w tym roku zamarzyła nam się Indonezja. Oczywiście nie może być za łatwo, więc zanim do punktu docelowego dotrzemy, trochę musimy się poprzemieszczać. Wystartowalyśmy z Wrocławia o 4 rano spod domu. O 5.45 lot do stolycy. Tam trzeba było wesoło spędzić czas do 14.45. Czas ten umili nam przyjaciele Asi, którzy przyjechali nas odwiedzić. A także piwko w lotniskowym barze w cenie skandalicznej. Jak już o cenach skandalicznych mowa, to owijanie plecaka w folię na lotnisku Chopina kosztuje 5 dych. A przechowalni bagażu niet. A to Polska właśnie.

Musimy się też przyznać, że mimo nastawienia na podróż po dziadowsku, pozwoliłyśmy sobie na nieco luksusów. Jako że jakaś tam karta bankowa daje możliwość czekania w loungu, to skwapliwie skorzystałyśmy z tej opcji. Dobrą godzinę (półtorej max) korzystałyśmy z dobrodziejstw tego użytku. Piwko kanapki kawka i takie tam.





Następnie nadszedł czas odlotu. W zeszłym roku turkish airlines, w tym - emirates. Zdecydowanie 1:0 dla tych pierwszych. Pod każdym względem. Ogólnie tragedii nie było, ale strasznie zmarzłyśmy mimo kocyków i bluz. Za to na płycie lotniska w Dubaju 37 st. Wylądowałyśmy o 22 (czasu polskiego 20).

Od razu dało się odczuć, że jesteśmy w Arabowie, bo przy pierwszej kontroli było już: beatiful lady i że nie musimy wyciągać kosmetyków ani pasków ze spodni. I durne szczerzenie zębów. Upolowałyśmy miejscówkę do spędzenia nocy, zapakowałyśmy paszporty i dolary w gacie i musimy tu przesiedzieć do 9.50 dnia następnego. A potem na dobry początek w skrócie plan wygląda tak: poniedziałek przelot do Kolombo, nocleg. Wtorek przelot do Singapuru, przesiadka na pociąg, nocna jazda do Malezji. Wtorek od 8 zwiedzanie Kuala Lumpur i tam nocleg. Środa - dzień ... przelotu do Indonezji. Najpierw Jawa. Potem Lombok i Bali. A teraz próbujemy zasnąć chociaż halogeny walą nam po oczach.



4.08 rano

Noc się trochę ciągnęła, co chwile się budziłyśmy i było strasznie zimno. Nie pomogło ubranie się we wszystkie możliwe rzeczy z podręcznego. Nawet nakrycie ręcznikiem. Więc o 6 trzeba było coś z tym zrobić w końcu. Poszłyśmy na śniadanie z kartki. Bo po przylocie dali nam vouchery na jedzenie. Najbezpieczniejszy wydawał się Mac. Zjadłyśmy po mczestawie i ciastku i po tym niezwykle zdrowym śniadaniu oczekujemy na boarding.



4.08 wieczór

Lot minął w miarę. Głównie spałyśmy. O 18.30 lądowanie w Kolombo. Jak rok temu wylatywałyśmy stąd nigdy by nam nie przyszło do głowy, że tak szybko zawitamy ponownie. Już na samym początku 1:0 dla nas, bo wywinęłyśmy się z kupowania wizy za 35$. Wyszłyśmy z lotniska i poczułyśmy się jak w domu. Ominęłyśmy nachalnych taksówkarzy i poszłyśmy prosto do tuktuków. Wynegocjowałyśmy 800 rupii i zadowolone pojechałyśmy do Beach Monkey w Negombo. Po długim meldowanie w końcu jesteśmy w pokoju. Luksusów nie ma - 2 łóżka, krzesło. 2 poduszki i 2 prześcieradła. 1 moskitiera, 1 komar. Do nakrycia nic. Upał straszny. Ale to tylko 1 noc, jutro dalej w trasę. Przynajmniej można się położyć o czym marzymy od 2 dni.

Teraz wypijemy 2 winka ukradzione z samolotu i idziemy spać. W międzyczasie będziemy pilnować czy nikt się nie włamują, bo drzwi nie zamykają się. No bo po co przecież.




1 komentarz:

  1. Swietna relacja- oczekuje na dalsze ;) trzymajcie sie dziewczyny !

    OdpowiedzUsuń