czwartek, 19 września 2013

Ostatnie pożegnanie



19.09

Ku naszej absolutnej rozpaczy nadszedł koniec tych wspaniałych wakacji. Siedzimy właśnie na lotnisku w Istambule czekając na lot do Pragi.

Zakończenie wyjazdu było bardzo udane. W naszym hotelu Silver Beach skutecznie się zadomowiłyśmy, chociaż nasz ulubiony menedżer pan Krewetka wyciął nam numer ostatniego dnia i zmienił pokój. No ale już trudno. Nic nas już nie zdziwi.

Ostatnie plażowanie i ostatnia sesja fotograficzna:





Ostatniego wieczoru zafundowałyśmy sobie masaż u miejscowego specjalisty - wąsatego Christiego, który swoje spa miał w szopie na terenie naszego hotelu. Było bardzo fajnie - relaksująco i naprawdę profesjonalnie.

Na zakończenie turnusu ekipa z Diving Centre (tak na marginesie http://bluedeepdiving.com/) pod wodzą niezastąpionego Kalu zrobiła imprezę na plaży i grilla. Zaserwowali wielkie świeżo złowione ryby, pyszny ryż, z warzywami i jakiś super sos. Oczywiście cała kolacja była suto zakrapiana lionami i arakiem. Na początku muzykę serwował dj Krewetka, ale jakoś jego przeboje nikomu specjalnie nie przypadły do gustu, więc potem chłopaki wzięli sprawy w swoje ręce i przerzucili się na bębny i lokalne przyśpiewki. Trzeba im przyznać, że muzykalność to mają we krwi. Biedną Asię zamęczał upierdliwy adorator, który kupił jej nawet lakier do paznokci (bo uznał, że w takim kolorze będzie jej lepiej - znaczy złotym z brokatem) i worek owoców. W kocu musiała mu dość skutecznie dać do zrozumienia, że nic z tego nie będzie, więc adorator ze złamanym sercem udał się na spoczynek.

Sama impreza przeciągnęła się do 3, a po 6 trzeba było wstawać i rozpoczynać odwrót. Zamówiony bus lekko się spóźnił (raptem 2 akademickie kwadranse), ale o znaczeniu słowa punktualność już dawno zapomniałyśmy. Razem z Francuzem, jego tatą, jednym z chłopaków z Diving Centre (tzw. Kudłaty) i dwoma kierowcami, z których jeden w przeciwieństwie do pana Krewetki nie był half-manem ale double-manem, wyruszyliśmy w kierunku Colombo. Po drodze parę przystanków na zakupy i herbatę. W końcu przed 16 byliśmy w stolicy. Podrzucili nas pod stację Colombo Fort, na której w końcu udało się odzyskać mój zagubiony pokrowiec na aparat z całą cenną zawartością. Francuzi zostawali jeszcze na 2 dni w Colombo, kierowcy i Kudłaty udali się do Hikkaduwy, gdzie Diving Centre ma swoją siedzibę i operuje w sezonie październik-kwiecień (kwiecień-październik zaś w Trinco).

Spod stacji wzięłyśmy tuk-tuka na lotnisko. Był to chyba najstarszy model na całym Cejlonie. Podobnie jak jego kierowca. Jechałyśmy w strachu czy nie rozpadnie się po drodze, ale o dziwo dał radę (znczy tuk-tuk, nie kierowca). Przed 18 byłyśmy na lotnisku. O 21.25 wylot do Male, następnie w kierunku Turcji. Po 5 rano byłyśmy w Istambule. Teraz kiblujemy na lotnisku. Jeszcze 4h. Po 18 polskiego czasu będziemy w Pradze. Tam odbierze nas komitet powitalny i udamy się do ojczyzny.

A zatem jest to nasz ostatni post. Jesteśmy pod wrażeniem wielkiej liczby wyświetleń. Pozdrawiamy wszystkich czytelników. Tych znanych i tych nieznanych. Mamy nadzieję, że Was nie zanudziłyśmy, a może co poniektóre informacje się przydadzą.

Może wrócimy tu przy okazji następnych wakacji. Jakby to powiedział Kalu: why not?
Już mamy milion pomysłów na przyszły rok.

Żegnamy się uprzejmie - Asia i Marysia. A po syngalesku Ejszia i Marija.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz