piątek, 13 września 2013

Z północy na południe od północy do południa






13.09
(Urodziny Asi)
                                                                                                                                           
Nie pisałyśmy za dużo, bo w końcu byłyśmy na urlopie. Cztery dni w Trincomalee zleciały ekspresowo. Z dnia na dzień było lepiej. Po przygodzie z Filipińczykami, przed którymi dzień po imprezie musiałyśmy się ukrywać, bo zrobili się niemożliwie upierdliwi, zapoznałyśmy pewnego Francuza. Właściwie to on zapoznał nas, no ale nieważne. W każdym razie było to już normalne europejskie towarzystwo. Francuz okazał się być podróżnikiem i nurkiem – z pierwszego wynikało, że opowiadał ciekawe historie, a drugie skończyło się tym, że namówił nas na zwiedzanie podwodnego świata. We wtorek wybrałyśmy się do centrum Trincomalee. Kierowca tuk-tuka okazał się znacznie lepszym przewodnikiem niż nasz wynajęty. Oprowadził nas po hinduskiej świątyni, opowiedział co nieco o okolicy. W drodze powrotnej zrobiliśmy kilka przystanków na zakupy – standardowe owoce na śniadanie, woda, jak sądziłyśmy spory zapas araku do odkażania i chciałyśmy colę, ale była tylko dziwna fanta o smaku lokalnym bliżej nieokreślonym.
Po kolacji już we trójkę z panem Francuzem postanowiliśmy przeprowadzić degustację zakupionych trunków. Jakoś tak wyszło, że po tej degustacji już nic nie zostało. Na zakończenie dnia a właściwie wieczoru udaliśmy się na noce pływanie w oceanie, podczas którego dało się zaobserwować świecący plankton. 

Dzień kolejny, czyli środa, upłynął na klasycznym plażowaniu. Po południu udało się nieco poruszać podczas przebieżki po plaży. Wieczorem zapadła decyzja, że w czwartek rano płyniemy z Asią na diving i snorkling. Pan Francuz dogadał szczegóły wycieczki – on popłynął na większe głębokości, my z instruktorem na tereny dla początkujących. Sprawa fantastyczna, chociaż nie najlepiej nam na początku wychodziło utrzymywanie równowagi pod wodą. Marysia na przykład ciągle się obracała z prawej na lewą i z lewej na prawą. Obie też parę razy niechcący przeszorowałyśmy brzuchem po dnie, ale w końcu nastąpiła stabilizacja i można było skupić się na oglądaniu podwodnych cudowności. Ryby były świetne – duże, małe, kolorowe i błyszczące (niekolorowe i niebłyszczące też były ok). Po nurkowaniu zdjęłyśmy cały osprzęt, czyli płetwy, pianki, butle, maski, itd. Potem chwila odpoczynku i przerzuciliśmy się na snorkling, czyli pływanie z rurką. Podczas tej aktywności napotkaliśmy kilka rekinów, ale groźne nie były. Żaden nas nie ugryzł. W międzyczasie dopłynął do nas Francuz i po parudziesięciu minutach zaczęliśmy odwrót. Nurkowanie było w okolicach Pigeon Island. Droga powrotna łódką zajęła nam niecałą godzinę. Po powrocie okazało się, że jest 16 i trzeba było zacząć się lekko śpieszyć. Pociąg miałyśmy o 19.30 z centrum. No więc szybki prysznic, dopakowywanie, następnie obiad i rozliczanie. Na 18.30 zamówiłyśmy naszego znajomego tuk-tuka. Wszystko poszło całkiem sprawnie i o 18.45 siedziałyśmy już w pociągu. Niestety nie było już miejsc w pierwszej klasie, więc jechałyśmy drugą. Nie było zbyt przyjemnie. Białych jakaś garstka, a tak to cały wagon wypełniony czarnymi twarzami, które się w nas po prostu bezczelnie wgapiały. I to w szczególności kobiety. Ewidentnie muzułmanki. Mało to było przyjemnie. Jak tylko wsiadłyśmy od razu zaczęło nam się okropnie chcieć spać. Najpierw postanowiłyśmy trzymać dwugodzinne warty, ale plan wziął w łeb i z przerwami przespałyśmy całą drogę. Wagon dość obskurny. Obowiązkowo pojawił się kokroczes, a nad głowami latał ohydny wielki owad wyglądający jak mieszanka ważki z patyczakiem.

Z lekkim opóźnieniem dotarłyśmy do Colombo Fort. Była mniej więcej 4.30. W planie był zakup prowiantu, uzupełnienie banknotów z bankomatu, bilety na drogę powrotną i odzyskanie pokrowca na aparat. Zaczęłyśmy od końca. Z pokrowcem się nie udało, bo podobno jest zamknięty u kierownika, a kierownik zaczyna pracę o 8.00. a nasz pociąg startował o 6:55. Ale może uda się następnym razem. Reszta poszła gładko.

Teraz siedzimy w pociągu do Galle/Matary. Za oknem tragedia. Ściana deszczu. Fale na oceanie wielkie. Bardzo źle to wróży. Może się okazać, że południe nie będzie dla nas tak łaskawe jak północ.
No nic. Zobaczymy. Mamy dotrzeć przed 10. Wieczorem pewnie będziemy świętować urodziny Asi.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz