(Urodziny Asi)
Nie pisałyśmy za dużo, bo w końcu
byłyśmy na urlopie. Cztery dni w Trincomalee zleciały ekspresowo. Z dnia na
dzień było lepiej. Po przygodzie z Filipińczykami, przed którymi dzień po
imprezie musiałyśmy się ukrywać, bo zrobili się niemożliwie upierdliwi,
zapoznałyśmy pewnego Francuza. Właściwie to on zapoznał nas, no ale nieważne. W
każdym razie było to już normalne europejskie towarzystwo. Francuz okazał się
być podróżnikiem i nurkiem – z pierwszego wynikało, że opowiadał ciekawe
historie, a drugie skończyło się tym, że namówił nas na zwiedzanie podwodnego
świata. We wtorek wybrałyśmy się do centrum Trincomalee. Kierowca tuk-tuka
okazał się znacznie lepszym przewodnikiem niż nasz wynajęty. Oprowadził nas po
hinduskiej świątyni, opowiedział co nieco o okolicy. W drodze powrotnej
zrobiliśmy kilka przystanków na zakupy – standardowe owoce na śniadanie, woda,
jak sądziłyśmy spory zapas araku do odkażania i chciałyśmy colę, ale była tylko
dziwna fanta o smaku lokalnym bliżej nieokreślonym.
Po kolacji już we trójkę z panem Francuzem
postanowiliśmy przeprowadzić degustację zakupionych trunków. Jakoś tak wyszło,
że po tej degustacji już nic nie zostało. Na zakończenie dnia a właściwie
wieczoru udaliśmy się na noce pływanie w oceanie, podczas którego dało się
zaobserwować świecący plankton.
Dzień kolejny, czyli środa,
upłynął na klasycznym plażowaniu. Po południu udało się nieco poruszać podczas
przebieżki po plaży. Wieczorem zapadła decyzja, że w czwartek rano płyniemy z
Asią na diving i snorkling. Pan Francuz dogadał szczegóły wycieczki – on popłynął
na większe głębokości, my z instruktorem na tereny dla początkujących. Sprawa
fantastyczna, chociaż nie najlepiej nam na początku wychodziło utrzymywanie
równowagi pod wodą. Marysia na przykład ciągle się obracała z prawej na lewą i
z lewej na prawą. Obie też parę razy niechcący przeszorowałyśmy brzuchem po
dnie, ale w końcu nastąpiła stabilizacja i można było skupić się na oglądaniu
podwodnych cudowności. Ryby były świetne – duże, małe, kolorowe i błyszczące (niekolorowe
i niebłyszczące też były ok). Po nurkowaniu zdjęłyśmy cały osprzęt, czyli
płetwy, pianki, butle, maski, itd. Potem chwila odpoczynku i przerzuciliśmy się
na snorkling, czyli pływanie z rurką. Podczas tej aktywności napotkaliśmy kilka
rekinów, ale groźne nie były. Żaden nas nie ugryzł. W międzyczasie dopłynął do
nas Francuz i po parudziesięciu minutach zaczęliśmy odwrót. Nurkowanie było w
okolicach Pigeon Island. Droga powrotna łódką zajęła nam niecałą godzinę. Po
powrocie okazało się, że jest 16 i trzeba było zacząć się lekko śpieszyć.
Pociąg miałyśmy o 19.30 z centrum. No więc szybki prysznic, dopakowywanie,
następnie obiad i rozliczanie. Na 18.30 zamówiłyśmy naszego znajomego tuk-tuka.
Wszystko poszło całkiem sprawnie i o 18.45 siedziałyśmy już w pociągu. Niestety
nie było już miejsc w pierwszej klasie, więc jechałyśmy drugą. Nie było zbyt
przyjemnie. Białych jakaś garstka, a tak to cały wagon wypełniony czarnymi twarzami, które się w nas po prostu bezczelnie wgapiały. I to w szczególności
kobiety. Ewidentnie muzułmanki. Mało to było przyjemnie. Jak tylko wsiadłyśmy
od razu zaczęło nam się okropnie chcieć spać. Najpierw postanowiłyśmy trzymać
dwugodzinne warty, ale plan wziął w łeb i z przerwami przespałyśmy całą drogę. Wagon
dość obskurny. Obowiązkowo pojawił się kokroczes, a nad głowami latał ohydny
wielki owad wyglądający jak mieszanka ważki z patyczakiem.
Z lekkim opóźnieniem dotarłyśmy
do Colombo Fort. Była mniej więcej 4.30. W planie był zakup prowiantu,
uzupełnienie banknotów z bankomatu, bilety na drogę powrotną i odzyskanie
pokrowca na aparat. Zaczęłyśmy od końca. Z pokrowcem się nie udało, bo podobno
jest zamknięty u kierownika, a kierownik zaczyna pracę o 8.00. a nasz pociąg
startował o 6:55. Ale może uda się następnym razem. Reszta poszła gładko.
Teraz siedzimy w pociągu do
Galle/Matary. Za oknem tragedia. Ściana deszczu. Fale na oceanie wielkie.
Bardzo źle to wróży. Może się okazać, że południe nie będzie dla nas tak
łaskawe jak północ.
No nic. Zobaczymy. Mamy dotrzeć
przed 10. Wieczorem pewnie będziemy świętować urodziny Asi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz