Po przyjeździe bardzo pozytywnie zaskoczył nas i widok i domek.
Zaryzykowałyśmy też pierwsze jedzenie od dwóch dni. U mnie skończyło głównie na jedzeniu chleba, ale coś tam ugryzłam. Asia zjadła ładnie ;).
Potem poszłyśmy na plażę, a następnie na krótki spacer żeby sprawdzić gdzie jest nasz jutrzejszy Greenviews - na szczęście rzut beretem, więc nie będzie trzeba daleko z plecaczyskami łazić.
Krótkie refleksje post (miejmy nadzieję) chorobowe.
Może ten wyjazd nie przebiega do końca tak jakbyśmy chciały. Jest dużo syfu, niektóre rzeczy rozczarowują, wiele śmieszy, bo za którymś razem w Azji wiele już przestaje dziwić, pewnie mogłoby być lepiej. Do tego to paskudne choróbsko też dało nieźle w kość. Ale, przynajmniej dla mnie, to jest właśnie największa wartość takich podróży (tak jak w górach) - że dzięki nim docenia się to co jest w domu, a na co nie zwraca się na codzień uwagi. Czysta pościel, ciepła woda, normalne warunki sanitarne itd. itp. Jadąc dzisiaj przez Palawan i obserwując codzienne życie tych ludzi - np. dzieci idących do studni po wodę z kilkulitrowymi baniakami, warunków jakich żyją, perspektywy jakie mają przed sobą, to człowiek naprawdę zaczyna doceniać to co ma. A nasza codzienność, w której media społecznościowe bombardują jakąś absurdalną modą na wypinanie tyłków na instagramie, szpanowanie nowymi butami, tagowanie, czy tym podobne bzdury, to ma się wrażenie, że ten świat zupełnie stanął na głowie.
Ponadto nasza ostatnia "przygoda" pokazuje jak to dobrze mieć przyjaciółkę, na którą naprawdę w każdych, nawet najbardziej obrzydliwych okolicznościach można liczyć. Stwierdziłyśmy, że nie wiemy co jeszcze mogłoby się stać, żeby jakakolwiek sytuacja postawiła nas w lekko ujmując w niezręcznej sytuacji.
Wczorajsza herbata z grzałki podana w naszym zasyfiałym domku przez Asię, kiedy mną telepały dreszcze tak, że aż obie miałyśmy nieźle wystraszone miny, jest bezcenna i bardzo bardzo za nią dziękuję, bo mam wrażenie, że po niej zaczęła następować poprawa :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz