sobota, 7 lutego 2015

Zastępstwo, Moskwa i never ending transfer



5 miesięcy od ostatnich wojaży minęło w tempie ekspresowym. Nadszedł więc czas na kolejny wyjazd. Kierunek ponownie azjatycki.  Niestety tym razem jadę bez Asi, więc skład podstawowy okrojony w połowie. Na zastępstwo jedzie Ł. Jest to poniekąd nasz wyjazd na pocieszenie z okazji obchodzonych niedawno okrągłych urodzin. Zobaczymy jak sobie da radę :). 

Tradycyjnie, żeby nie było za łatwo, w celu dotarcia do punktu docelowego będzie trzeba się nieco poprzemieszczać i pokoczować. Wyruszyliśmy wczoraj, tj. 6.02. o 8.00 z Wrocławia Polskim Busem. Do stolycy oczywiście. Dla zabicia czasu pojechaliśmy metrem do złotych tarasów na kawę w Bali Coffee - żeby już było w tonie podróżniczym. Następnie pociągiem SKM przemieściliśmy się na lotnisko Chopina. Tym razem lot pod patronatem Aeroflotu, co jest lekko niepokojące. Ale zgodnie z mottem raz kozie śmierć - bilety kupione, więc lecimy. Na lotnisku tym razem nie daliśmy się zrobić w bambuko złodziejom od foliowania bagażu. Zgodnie z wnioskami wyciągniętymi z naszej ostatniej z Asią podróży, zakupiłyśmy worki na plecaki i folie są już zupełnie zbędne. Więc Asi worek leci z nami.


Po nadaniu bagażu udaliśmy się do loungu bolero żeby skorzystać z gratisowych zakąsek i napojów wyskokowych. Ł. skutecznie nadwątlił zapas grant'sa. Chyba dla innych podróżnych nic już nie zostało...

Wylot mieliśmy o 19.50. Lekko się opóźnił, bo czymś polewali skrzydło. Nie wiem czym i dlaczego i wiedzieć nie chcę. Do mateczki Rassiji lecieliśmy ok. 2 godzin. Mimo szczerych obaw co do Aeroflotu w sumie nie ma się do czego przeczepić. Dawali czaju, kanapki, soczek itd. Ciepło w samolocie a nie to co w emiratach, w których z Asią zamarzałyśmy lecąc do Indonezji. 

Dolecieliśmy do Moskwy koło 22.00 czasu polskiego, czyli koło północy czasu moskiewskiego. I rozpoczęliśmy koczowanie, które trwa do teraz. I jeszcze trochę potrwa. Musimy tu spędzić prawie całą dobę, może to nie to co Tom Hanks w Terminalu, ale i tak się nieco dłuży. 

Po przylocie poszliśmy na transfer na terminal F. Rozpoczęliśmy poszukiwania miejscówki na rozbicie obozowiska. Po długiej wędrówce między wielkimi świecącymi wystawami armanich, chaneli i innych takich w końcu upatrzyliśmy odpowiednie stanowisko na legowisko. Czyli rząd krzeseł bez oparć na łokcie. A takich tu jak na lekarstwo. 90% z oparciami na łokcie a na takich nie da się spać. 

Da się spać:

Nie da się spać:


Noc pełna zakłóceń. Krzesła, mimo że teoretycznie przyzwoite, to w rzeczywistości strasznie niewygodne. Do tego mnóstwo przerywników snu - np. ruski patrol lotniskowy. Ledwo pozasypialiśmy to panowie w mundurach nas pobudzili. Już się bałam, że nas zrugają za wypicie po małym piwku wykradzionym z loungu, ale oni tylko chcieli zobaczyć nasze karty pokładowe. Obejrzeli i rzucili have a nice trip. Trzeba więc było proces zasypiania uruchomić od nowa. Po jakimś czasie zaczęli się schodzić chinole - charczący, chrząkający, wrzeszczący. Okazało się, że zakoczowaliśmy koło gatu, którym rano miał być wylot do Szanghaju. No trudno. Z takimi przerywnikami dotrwaliśmy do rana. 

Teraz jest koło 12.00. Zjedliśmy po kanapce z domu, wymieniliśmy trochę eurasów po złodziejskim kursie na ruble i zakupiliśmy kawę z automatu. Rozważamy też zakup wielkiej matrioszki z Putinem, ale chyba sobie jednak odpuścimy. 

Wylot mamy o 21.50, czyli trochę tu jeszcze pognijemy. Nadszedł tez czas na lekturę. No i właśnie. Jak zostało nadmienione w sekcji podróżowa check-lista, jednym z niezbędników w podróży jest książka. Chociaż mam przy łóżku chyba z 5 rozpoczętych, to jednak przy wyborze lektury na tę podróż wątpliwości nie miałam. Dostałam niedawno od Taty książkę jego przyjaciela i w pewnym sensie podróżniczego mentora - Leszka Sawickiego. Nie mogę się doczekać rozpoczęcia czytania, bo wiem, że dla mnie w jakimś sensie będzie to podróż w czasie. Zapewne u każdego uwielbienie podróżowania rodzi się z innych powodów. U mnie z całą pewnością zostało przekazane w genach. I do tego wzmocnione znacząco w okresie dzieciństwa. Pamiętam bardzo dobrze jak po powrocie z wypraw rodzice wyświetlali slajdy na starym rzutniku. I te pokazy slajdów są jednym z moich najsilniejszych wspomnień z lat dziecinnych. A że chyba dla większości dzieciństwo to najszczęśliwszy okres w życiu, to bardzo chętnie wraz z lekturą tej książki tam pośrednio powrócę. Oczywiście ich podróże i nasze to przepaść. Właściwie to oni jeździli na wyprawy, my co najwyżej na wycieczki. Ale tym chętniej o tym poczytam. Już jedną taką książkę mam - Marii Sawickiej (zbieżność nazwisk zupełnie nieprzypadkowa) "Zapach monsunu". Naprawdę niesamowitym doświadczeniem jest czytać o swoich rodzicach z lat młodości. Podsumowując zatem te wynurzenia należy stwierdzić, że nie można chyba się dziwić, że od zawsze chciałam pojechać w te miejsca oglądane na pożółkłym lekko ekranie i zasłyszane z rodzicowych opowieści.  Kilka z nich już udało się odwiedzić, ale lista do nadrobienia jest jeszcze bardzo długa. 



PS Pozdrawiamy Asię.
Wish you were here 😉



2 komentarze:

  1. Moi drodzy,

    Strasznie mi smutno, że nie ma mnie z Wami w tej podróży, ale w wakacje znów polecimy podbijać Azję, czy też inny zakątek Świata, razem! That’s for sure!
    Mimo wszystko, mam nadzieję, że Łukaniu będzie mnie dobrze zastępował! O ile nie wypije całych zapasów odkażacza zaraz po odebraniu plecaków…

    Co do Areoflotu, to może nie będzie tak źle. Ostatnio ktoś powiedział, że to najlepsza linia, bo „swoich nie zestrzelą!”. Ciekawe tylko czy dają gifty. Dostaliście kapcie i skarpetki?

    Szkoda że macie kiepskie warunki koczowania, „spanie” koło Chińczyków to faktycznie kiepska sprawa… Może jest tam gdzieś jakiś mój student, to mu przypomnij jak się zachowywać! 

    Matrioszkę Putina zawsze możecie kupić w transferze powrotnym, o ile się na taki zdecydujecie, bo we Wro sypnęło śniegiem i jest zimno. Perspektywa ciepłego miejsca, nawet Azjatyckiego tłoku, wydaje się być znacznie lepsza.

    Ps. Pozdrawiam złodziei od foliowania plecaków! 

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nic na Aeroflot nie sprezentował, ale najdłuższy lot dopiero przed nami. Więc zobaczymy jak się spiszą. Dam znać jak poszło jak dolecimy.

    OdpowiedzUsuń