poniedziałek, 2 września 2013

Pierwsza podróż pociągiem





2.09
Przed chwilą rozpoczęłyśmy pierwszą podróż pociągiem. Trzęsie niebywale, więc chociaż mamy przed sobą jakieś 6h jazdy to nie wiem, czy uda się pisać. Ale spróbujemy.

Wieczorową porą nastawiłyśmy budziki na 6.15, ale okazało się to zbyteczne, gdyż obudziły nas potężne grzmoty. Jeszcze nie padało, ale zwiastun był oczywisty. Po szybkim prysznicu i dość nerwowym pakowaniu (co do podręcznego a co do głównego, w tą i z powrotem) byłyśmy gotowe do wyjścia. W tak zwanym międzyczasie rozpoczęła się piękna monsunowa (chyba) ulewa. Ściana deszczu za oknem szybko zweryfikowała nasze stroje i obuwie. Zdecydowałyśmy, że nie będziemy niewolnicami mody i będziemy ubierać się „na dziada”. Wyjęłyśmy parasolki, na nogi klapki, na plecaki przeciwdeszczowe plandeki. Zrobiła się 7.10, więc pora na wyjście. Pan właściciel nas bardzo ładnie w progu pożegnał. Wyszłyśmy przed dom, zamówionego wieczorem tuk-tuka nie było widać na horyzoncie, więc stwierdziłyśmy, że lepiej nie czekać i ruszyłyśmy w kierunku postoju innych tuk-tuków. Nie wiadomo czy to z powodu ulewy, czy też to normalne o poranku, ale ulice były zakorkowane. Miałyśmy godzinę do planowanego odjazdu pociągu, więc trzeba było się spieszyć. Okazuje się, że cena podwózki na dworzec z wczorajszych 200 wzrosła do 300 (podobno z uwagi na deszczową pogodę). Wszyscy kierowcy z postoju jak jeden mąż upierali się, że za mniej nie pojadą. Nie był to najlepszy czas na przeprowadzanie targów, więc zaczęłyśmy się gramolić do pierwszego. Trwało to dobrych parę minut, bo miejsca z tyłu są dwa, a każda z nas miała po dwa plecaki (mały na przód, duży na tył), co spowodowało niemałe utrudnienia. Po kilku podejściach w końcu jakoś z tym plecakiem wielkości połowy człowieka jakoś wlazłam, Asia równie zgrabnie zaraz za mną. I tak pierwsza przejażdżka tuk-tukiem została rozpoczęta. Kierownik pojazdu delikatnie mówiąc nie przejmował się nawet podstawowymi zasadami ruchu drogowego. Najpierw przejechał sobie po chodniku z kwiatami oddzielającym przeciwne pasy drogi, a potem za kolejnym skrzyżowaniem wesoło jechał pod prąd. My skupiłyśmy się tylko na tym żeby tak trzymać plecaki coby nie wypadły. Mimo korków, które zręcznie powymijał i paskudnej pogody po parunastu minutach byłyśmy pod dworcem.

I tu trzeba było dokonać tęgiej rozkminy jak znaleźć właściwy peron i tor. Ogólnie dało się zauważyć na pierwszy rzut oka, że pracownicy służb kolejowych dzielą się na tych w zielono-brązowych (żeby nie napisać sraczkowatych) uniformach i tych w białych. Wszyscy bardzo uprzejmi, ale z tymi w białych nieco łatwiej było się dogadać. Po licznych konwersacjach ustaliłyśmy, z którego peronu jedziemy. Teoretycznie powinno już więc być górki, bo bilet miałyśmy kupiony przez Internet z Polski. I tym też biletem wszystkim wymachiwałyśmy przed oczami. Ale jednak każdy się jakoś na ten bilet krzywił. Doszłyśmy do wniosku, że w takim razie coś tu musi być nie tak i należy pozyskać dalsze informacje. Rozdzieliłyśmy więc zadania – Asia została w damskiej poczekalni (bo są osobno damskie, osobno męskie) z bagażami, Marysia poszła przeprowadzić śledztwo w sprawie biletów.

Trafiłam do jakiegoś biura, które wyglądało na informację, ale nią nie było. Jednak uprzejmi panowie nie tylko powiedzieli mi gdzie mam pójść z moim biletem-wydrukiem na kartce A4, ale nawet przydzieli przewodnika. Wyszłam ze stacji, skręciłam za panem prowadzącym i wylądowałam przy kasach. Mimo że bilet był opłacony to coś jednak nie grało, więc dałam panu w okienku (w białej koszuli na szczęście, czyli angielski nieco bardziej zrozumiały) nasz papier. On coś tam z niego przepisał do komputera i wydrukował i dał mi ten właściwy bilet. I zagadka rozwiązana. Czyli po to kupujemy bilet przez Internet żeby go wydrukować, zanieść do kasy na stacji i żeby oni tam wydrukowali lepszy. No to ok. Będziemy wiedzieć na następny raz jak to działa.

Zrobiła się 7:55, wróciłam do Asi, która w tym czasie mogła zapoznać się z porannymi zwyczajami lankijskich podróżniczek. Cóż one tam nie wyprawiały. Ta damska poczekalnia to taki pokój, pod ścianami stoją ławki, na środku wielki stół, przy drzwiach ogromne lustro. Z tyłu była też chyba łazienka, ale Asia mówi, że nie wie jak to wyglądało, bo strach tam było wchodzić. I tak – każda z pań czesała włosy, to obowiązkowo, część przed lustrem poprawiała sari. A niektóre naprawdę miały te sari przepiękne. Jedna dziewczyna przebierała się z kolei z sari w dżinsy. Podejrzewamy, że z domu wyszła ubrana tradycyjnie, a jak już znalazła się poza zasięgiem wzroku rodzicieli, to postanowiła się nieco unowocześnić. Część kobiet się malowała, część obsługiwała dzieci. Jedna czytała gazetę rozłożoną na stole. Wszystkie się do nas przyjaźnie uśmiechały.

Miałyśmy jeszcze 20 minut do odjazdu pociągu, więc korzystając z okazji stwierdziłyśmy, można kupić bilet na trasę Colombo Fort - Galle, którą będziemy przemierzać w piątek 13. Zatem udałam się do znajomych kas i dokonałam transakcji. Powróciłam z biletem za 1980 rupii dla dwóch osób w klasie pierwszej  linii Rajadhani Exress. Zainstalowałyśmy plecaki i poszłyśmy na peron. Oczywiście to, że na bilecie było napisane, że pociąg ma być o 8:15, nie oznacza wcale, że tak ma być. Według rozkładu jazdy na dworcu pociąg ten odjeżdża o 8:30. Ale i to nie było specjalnie wiążące, bo w końcu pojawił się przed 9. Jakiś nader przyjazny pan pokazał nam gdzie wsiąść. Wpakował się z nami. Asi wstawił plecak na półkę. No i trzeba było podziękować. Piękne uśmiechy i senkju senkju nie załatwiły sprawy. Pan był – okazało się – głuchoniemy, wyjął legitymację nawet i kartkę z podpisami zagranicznych podróżnych i wartościami datków. Zaczęłyśmy zaglądać w portfele, ale tam były tylko banknoty 2000. Mówimy mu, że nie mamy drobnych. On wyszedł. Ale zaraz wrócił z pieniędzmi żeby mieć na wydanie reszty. Dobra. Znowu nas załatwili. 

I tak znalazłyśmy się w przedziale. Jedziemy z dwójką mówiącą po niemiecku. Reszta przedziału pusta. Jest wifi, mały telewizor, na którym leci Harry Potter (no naprawdę lekka przesada… na Cejlonie?!). Za oknem leje, ale jest strasznie za to zielono. W środku podaje trochu stęchlizną. Trzęsie nami niewyobrażalnie. Widoki piękne: palmy, pagórki, czasem trafi się jakaś krowa albo koza. Zmierzamy w kierunku Kandy, potem do Nanu Oya. Tam wysiadamy i będziemy się przemieszczać do Nuwara Eliya.

4 komentarze:

  1. Fajnie, fajnie. Zdjęć mi brakuje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. niestety internet w pociągu jest za słaby na wrzucanie zdjęć, ale postaramy się nadrobić wieczorem

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam nadzieję :) Poza tym udanej podróży! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z niecierpliwością czekam na dalsze relacje. POWODZENIA!

    OdpowiedzUsuń