Dzisiejszy dzień rozpoczęłyśmy o 4.30. Jak ustaliłyśmy rano żadna z nas praktycznie nie przespała nocy. Ale ja przewracając się wieczorem z boku na bok byłam przekonana, że Asia zasnęła w trymiga, więc siedziałam cicho, z kolei Asia też myślała, że ja śpię i sama przeklinała pod nosem, że nie może zasnąć. Rano się okazało, że nie spałyśmy w ogóle obie, ale byłyśmy na tyle uprzejme żeby przypadkiem sobie nawzajem nie przeszkadzać. Jak już zadzwonił budzik należało iść pod prysznic, woda była absolutnie lodowata, więc ode chciało się spać momentalnie. Ogarnęłyśmy pokój, wypiłyśmy kawę 3 w 1 na spółę, opuściłyśmy Park View Guest House. Przed drzwiami punktualnie czekał już na nas Henry. Jednak powiedział, że nie da rady z nami jechać i przedstawił nam naszego kierowcę, który miał na imię Karma (jak się to pisze nie wie nikt). Karma nie był zbyt gadatliwy, więc w ciszy przejechałyśmy półtorej godziny pod Horton Plains. Zacytujemy tu trochę nasz podręcznik, czyli przewodnik – „Równiny Hortona swoją nazwę zawdzięczają niezbyt popularnej na wyspie osobistości. Brytyjski polityk Rober Wilmot Horton, propagator idei migracji ubogich rodzin brytyjskich do kolonii, w latach 1831-1837 gubernator Cejlonu, zapisał niechlubną kartę w historii wyspy, zabijając wszystkie słonie na obecnym terenie parku” [Szozda 2012, s. 204] (pełny spis literatury może powstanie na końcu tej historii, a może nie). Drań.
Samochodem trzęsło podobnie jak w pociągu, ale chyba się już przyzwyczaiłyśmy. Za oknem widoki były przepiękne. Koło 7 byłyśmy już u bram. Zakupiłyśmy bilet łączny dla nas i samochodu za 5730 rupii. Parking dla samochodów, mini vanów i tuk-tuków jest parę kilometrów za bramą. Jak tylko ruszyliśmy po paru minutach naszym oczom ukazały się świetne zwierzaki, ale, że jako inżyniery na biologii znamy się na wpół dobrze, nie wiemy co to dokładnie było – jelenie? daniele? duże sarny? Aaa właśnie Asia odczytała w podręczniku, że to były mundżaki. Mundżaki ok? Ok. Zaraz po nich zobaczyliśmy okaz cejlońskiego kura (Karma powiedział, że to jest national chiken), a wyglądało jak kogut. Potem już nie widziałyśmy innych zwierzaków oprócz małych zielonych ptaszków.
Bilet wstępu wart jest swojej ceny. Widoki były doskonałe. Pogoda mniej. W ciągu całego spaceru, który trwał od 7 do niecałej 10 przewinęły się trzy pogody – najpierw było zimno i mgła, jak mgła zeszła zaczęło padać, a potem wyszło słońce i było gorąco. Zrobiłyśmy 9km pętlę zaliczając po kolei: Little World’s End (na którym nic nie było widać przez mgłę), World’s End (na którym najpierw też nic nie było widać, ale na szczęście po paru minutach mgłę przewiało i naszym oczom ukazał się piękny widok z nad przepaści), Baker’s Fall (wodospad bez mgły). Roślinność wspaniała, podobało nam się starsznie.
Po Horton pojechałyśmy do fabryki herbaty Pedro. Po drodze 100 razy dzwonił Henry i starał się nas naciągnąć na jakieś bzdury, ale mu powiedziałyśmy, żeby się uspokoił i że trzymamy się planu. Wstęp 200 rupii od osoby.
Teraz musimy iść natychmiast spać, bo jest 10 po 21, a o 1.30 musimy wstać żeby o 2 włazić na Adam’s Peak. Jutro dokończymy.
Wczorajsza kolacja:
Horton Plains:
Pedro - plantacja herbaty:
Plan na dzisiejszą noc - Adam's Peak. Planowane wyjście 2:00 AM
Super pogodę miałyście na Hortonie (przynajmniej w pewnych strategicznych momentach:D). Ja na tym "końcu świata" nic nie widziałam :(
OdpowiedzUsuńCześć dziewczyny,
OdpowiedzUsuńcodziennie oglądamy i czytamy Wasze nowe zdobywane doświadczenia, warunki na które trafiacie to nic w porównaniu do tych widoków które codziennie podziwiacie. Świetny pomysł na bloga, możemy na bieżąco Was oglądać.
Pozdrawiamy i czekamy na dalsze opisy.