Podobno dzisiaj sobota. Wstałyśmy
o 6.30, o 7.30 śniadanie i punkt 8.00 wyjechaliśmy realizować przewidziany plan
zwiedzaniowy. Po drodze kierowca zaproponował nam przystanek na przejażdżkę na
słoniu. Już wczoraj się do tego przymierzałyśmy, ale lało do wieczora, więc nie
było sensu. Za to dzisiaj o poranku, chociaż było już widać źle zwiastujące chmury,
nie padało. Wysiadłyśmy z vana na negocjacje. Najpierw kierownik interesu zarzucił
45$ od osoby na godzinę. Powiedziałyśmy mu grzecznie żeby popukał się w czoło. Po
dość krótkich tym razem rozmowach stanęło, że pojedziemy na 45 min za 25$ od
głowy. Wgramoliłyśmy się na piękną 30-letnią słonicę, która miała na imię Rani.
Jak wcześniej rozmawiałyśmy, Asia chciała jechać na słoniu w wersji z krzesłem,
a ja bez. Słonica Rani miała zamontowane krzesło, więc w zasadzie wyboru nie
było. Jednak po starcie opiekun Rani zapytał czy chcę usiąść na karku. Wiadomo,
że tak, więc natychmiast się przesiadłam. Dzięki temu był wilk syty i owca
cała. Jazda na słoniu to wspaniała sprawa. Po prostu opisać się nie da, w
szczególności jest śmiesznie jak słoń wchodzi pod górę albo schodzi w dół.
Byłam zachwycona. Asia nie była zachwycona, ale mówi, że może być. Rani
podreptała z nami nad rzekę, w międzyczasie kolega opiekuna trzaskał fotosy.
Nad rzeką dosiadł się do nas opiekun i wleźliśmy do wody na sesję zdjęciową ze
skałą Sigirya w tle (na którą miałyśmy wchodzić w następnym punkcie programu).
Potem Asia jednak postanowiła zaryzykować i wskoczyła na kark. I powróciliśmy
na miejsce startu.
Sigirija znaczy paszcza lwa.
Znajdują się tu ruiny starożytnego pałacu i twierdzy zbudowanych za panowania
króla Kassapy (V w. n. e) na szczycie 370-metrowej skały. Sigirija jest
obiektem z listy UNESCO. Historia tego miejsca (zgodnie z instruktażem
przewodnika i naszego podręcznika) jest następująca – otóż był sobie na
Cejlonie król Dhatusen, który miał dwóch synów - Mogallana i Kassapę. Tron po
ojcu miał odziedziczyć starszy Mogallan, ale Kassapa (nie dosyć, że młodszy to jeszcze z
nieprawego łoża!) nie zamierzał ustąpić. Zamordował ojca, ale nie udało mu się
dorwać brata. Mogallan mu się wymknął i uciekł do Indii. Kassapa został królem,
a ze strachu przed bratem zbudował zamek na szczycie skały. Miejsce to urządził
sobie całkiem zmyślnie – oprócz królowej sprowadził sobie haremik liczący 500
podobno niezwykłej urody kobiet z różnych części świata. Nieliczne z ich
wizerunków ostały się na skale mimo upływu czasu. Jak mówił nasz przewodnik
(znaczy nasz z Sigiryi, a nie nasz kierowca) przez 6 miesięcy w roku król z
towarzystwem siedział w pałacu z wielkim basenem na szczycie skały, a drugie 6,
u jej stóp opływając w luksusy. I tak wesoło sobie spędził 18 lat. Niestety po
tym czasie sielanka się skończyła. Jego brat po zorganizowaniu wielkiej armii zaatakował.
Kassapa przegrał bitwę i pan przewodnik mówił, że popełnił samobójstwo
podcinając sobie gardło własnym sztyletem. Potem podobno członkinie haremu
sparowały się z wojskowymi, a Sigiryia opustoszała.
(Przewodnik wycyganił od nas 1200
rupii oczywiście.)
Po obejrzeniu skały i zmyślnych
rozwiązań ówczesnych budowniczych oddaliłyśmy się w kierunku Dambulli. W
Dambulli na powitanie stoi muzeum, które jest chyba najbardziej kiczowate na
świecie. Na górze siedzi wielki złoty budda, po prawej kolejka figurek mnichów,
wokół wejścia lew wewnątrz, którego świeci się neon „Open”. No coś strasznego.
Na szczęście tam się nie wchodzi, tylko po lewej trzeba wdrapać się w stronę
skał, w których znajduje się 5 świątyń, w których jest masa posągów buddy –
błogosławiącego, uczącego, umierającego i kto tam wie jakiego jeszcze.
|
Po drodze napotkałyśmy na mini zoo – stadko małp, które rozrabiały na trasie do świątyni. |
Trzecie od góry, najlepsze!:)
OdpowiedzUsuńBardzo miło czyta się Waszą opowieść. Prawie czuję, że jestem tam z Wami. :)
OdpowiedzUsuń