poniedziałek, 27 maja 2019

Weekend w Bangkoku



Nokair na Don Muang przyleciał sprawnie i o czasie. Na lotnisku postanowiliśmy po raz pierwszy przetestować aplikację grab, która jest odpowiednikiem naszego bolta/ubera. Są w niej różne opcje - można zamawiać vana, skuter, taksówkę, zwykły samochód, można podpiąć swoją kartę, a można też płacić gotówką u kierowcy. Do wyboru jest także przedział cenowy lub stała kwota (zazwyczaj w górnej granicy przedziału). Ogólnie aplikacja działa bardzo sprawnie, trzeba tylko uważać na kierowców cwaniaczków, którzy niby są 5 minut od ciebie, ale zaraz okazuje się, że jeszcze muszą skończyć kurs i czas oczekiwania wydłuża się o 15 min. Wtedy trzeba takich odrzucić i szukać kolejnych. Jest to bez kosztów kiedy płaci się gotówką (nie wiem jak w opcji kiedy płatność jest kartą). Czasem trudno jest znaleźć pojazd, który nadjechał, ale sprawę bardzo ułatwia wbudowany komunikator z automatycznym tłumaczeniem (łatwo się z kierowcami dogadać nawet jak piszą po tajsku) i możliwością wysyłania zdjęć np. gdzie się stoi. Warto też mieć drobne, bo kierownicy pojazdów lubią sobie zaokrąglać w górę - tu 10 bhatów, tu 5, a tu 15. Oczywiście żeby łatwo z graba korzystać trzeba mieć kupioną kartę z netem - my kupiliśmy True move na lotnisku zaraz po przylocie do Tajlandii. Internet był wszędzie. Podsumowując kwestie transportowe po Bangkoku to najtaniej wychodzi grab, potem taksówki zwykłe (ale muszą włączać taksometr - jak nie chcą to już wiadomo, że odchodzi naciąganie), a najdroższe są tuk tuki (zazwyczaj krętaczo-naciągacze).


Z lotniska Don Muang pojechaliśmy do hotelu Shanghai Mansion Bangkok w Chinatown. Mega klimatyczny hotel, o którym słyszałam wiele dobrego. Ceny nie są może najniższe, ale do przeżycia i na pewno nocleg tam wart jest swojej ceny. W gratisie otrzymuje się 60 min. masaż w ich spa dla każdej osoby i wyposażenie minibarku. Cały wystrój hotelu jest niezwykle klimatyczny i naprawdę chce się tam wrócić. Z lekkich mankamentów to obsługa aż przesadza w ukłonach i nadskakiwaniu, ale reszta bez zarzutu. Mieliśmy mini problem z klimą, bo za słabo chłodziła, ale po zgłoszeniu od ręki naprawili i było już super. Poniżej fotosy.











Podobnie jak rok temu (relacja z wizyty w Bangkoku w 2018 tu) tak i tym razem postanowiliśmy poodwiedzać miejsca, których nie wymienia się raczej jako flagowych must see Bangkoku (te zaliczyliśmy w 2015 - posty tu i tu).

Tym razem zaczęliśmy od kręcenia się po Chinatown - niewyobrażalnym kłębowisku ludzi, pojazdów, jedzenia, kolorów, zapachów, dźwięków i świateł. Na obiad skoczyliśmy na dim sumy.
















Po obchodzie Chinatown udaliśmy się grabem - tkwiąc w gigantycznych korkach Bangkoku - na wielki nocny targ Ratchada Rot Fai Train Night Market. Ogrom jedzenia, tłumów i klasycznego, azjatyckiego, nieco tandetnego, asortymentu powala- do tego upał, ciężkie powietrze, duża wilgotność. Ale to miejsce zdecydowanie ma w sobie coś i żałujemy, że Wrocław tak bardzo wciąż odstaje pod względem kulinarnym od metropolii azjatyckich. Brakuje u nas takich miejscówek zdecydowanie.









Na nocnym markecie nieco sobie pofolgowaliśmy - próbowaliśmy:
- karkówki w sosie własnym z ziemniakami i kukurydzą w kubełkach (takie mini Chingu)


- smażone w specjalnych foremkach kulki w różnych smakach - z krewetą, z krabem, z serem, z szynką i wszystko posypane suszonymi płatkami ryby i polane sosami


- smażone w głębokim oleju polędwiczki z kurczaka w 4 poziomach ostrości


- durian śmierdziel


- na słodko koreański klasyk: bingsu, czyli zmrożony szronowy deser o smaku jagodowo-sernikowym z bitą śmietaną.



Dobrze, że się odkaziliśmy po tym wszystkim. Na koniec zafundowaliśny sobie taj masaaa stóp. Bardzo dobry - cena ustandaryzowana 150 thb za 30 min.
Z nocnego marketu dla odmiany wróciliśmy metrem. Przejazd poszedł gładko i tanio.


Kolejny dzień zaczęliśmy od spełnienia obywatelskiego obowiązku - pojechaliśmy do ambasady Polski w Bangkoku żeby zagłosować w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Żeby można było oddać głos trzeba było odpowiednio wcześniej złożyć wniosek internetowy przez stronę https://ewybory.msz.gov.pl/
W ambasadzie panowała wesoła atmosfera, komisja porobiła nam zdjęcia. Wrażenia tak pozytywne, jak po odwiedzinach u konsula w Bombaju. Ambasada znajduje się na 6. piętrze w budynku Athenee Tower.








Po głosowaniu poszliśmy na śniadanie do sieciowej dimsumiarni, która jest znana na całym świecie i ma gwiazdkę Michellina. DIN TAI FUNG, którą odwiedziliśmy położona jest na 7 piętrze w centrum handlowym Central Word jakieś 20 minut spacerem od ambasady.






Po śniadaniu, które de facto okazało się lunchem, poszliśmy do Lumpini Park - jest to taki nowojorski Central Park tylko, że w Bangkoku. Spory obszar zieleni ze stawami położony w centrum miasta między wieżowcami. Uwzględniając straszliwy upał jest to na pewno oaza dla okolicznych mieszkańców. W parku było sporo osób biegających, chillujących, jedzących i pływających łabędziem (to my). Taka rozrywka stoi za 40 bhatów (30 min).









Z parku, ponownie grabem, pojechaliśmy na pływający targ - Taling Chan floating market. Nie jest duży, ale bardzo różnorodny, kolorowy i taki typowo azjatycki. Na targu zakupiliśmy sobie 1h rejs po klongach za - o zgrozo - 1000 thb. Po rejsie zaś degustowaliśmy lokalne pierożki i przesmaczne naleśniki kokosowe.

















Po markecie pojechaliśmy do hotelu na nasz gratisowy masaaa, a potem na kolację do The Bibimpab - pysznej koreańskiej miejscówki. Zamówiliśmy tytułowy bibimpab z wołowiną bulgogi i talerz smakołyków, na którym były pierożki mandu, ryżowe tteokbokki w sosie z pasty gochujang i z paskami ciasta rybnego oraz tzw. koreańskie sushi, czyli kimbap. Przed daniem głównym zaserwowane zostały tradycyjne przystawki banchan - m. in. kimchi i marynowane ogórki na ostro. 





Po kolacji skoczyliśmy jeszcze - żeby tradycji stało się za dość - na Khaosan Road. Poodwiedzaliśmy stare miejscówki, kupiliśmy drobne suweniry, poszliśmy na ostatni foot masaaa jak zawsze na Rambuttri Alley i koło północy wróciliśmy do Chinatown.




Następnego dnia wczesna pobudka, grab na lotnisko za 520 bhatów (dojazd trwał godzinę) i teraz spisujemy powyższe w niewygodnych fotelach Ukrainian Airlines w drodze do Kijowa. Przed nami 11h lotu z przesiadką na drugi lot i jeszcze powrót z Krakowa do Wro.
Reasumując fajna bardzo wycieczka chociaż krótka. Na pewno do Tajowa jeszcze wrócimy, bo jest co robić i nudzić się nie można. Mnóstwo jeszcze nieodkrytych miejscówek przed nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz