Ostatnie dwa dni na Parul University minęły bardzo intensywnie. W poniedziałek wykładowo, we wtorek workshopowo. Po zajęciach w poniedziałek musieliśmy wystąpić przed kamerą w ramach "video feedback". Popołudniu przygotowywałyśmy z Asią wszystkie niezbędniki do wtorkowego workshopu - mnóstwo drukowania i wycinania. Na koniec musiałyśmy podpisać ponad 100 dyplomów dla naszych studentów, które następnego dnia miałyśmy uroczyście wręczać. Po uniwerze pojechaliśmy do biura podróży zapłacić za weekendową wycieczkę do Agry i Delhi. Procedura płacenia trwała godzinę, oczywiście konieczne było skserowanie naszych paszportów i podpisanie mnóstwa kwitów. Potem szybkie zakupy i ledwo zdążyliśmy na kolację.
Tym razem Annapurna zabrała nas do Barbeque Nation (http://www.barbeque-nation.com). Przed wejściem, na stoisku obok pan handlujący kazał nam próbować różne specjały (podawał brudnymi paluchami z brudnymi długimi paznokciami, więc musiałyśmy się porządnie odkazić po przyjściu do hotelu). Kupiłyśmy u niego takie śmieszne cukierki, które serwują tu w samolotach - z zewnątrz słodkie, a w środku na ostro.
W Barbeque Nation bardzo nam się podobało - fajny klimat i pyszne jedzenie. Na przystawki serwują różne przysmaki z grilla, który jest wmontowany w stół (krewetki, kurczaki, baraninę, warzywa). Do tego pełno różnych sosów. Potem było danie główne w postaci szwedzkiego bufetu (ale były bardziej indyjskie dania). Na koniec, awansem w stosunku do tłustego czwartku, deser.

Ostatni dzień na uczelni był dydaktycznie najtrudniejszy, musiałyśmy przeprowadzić 4 godzinny workshop dla setki studentów. Normalnie mamy na tych zajęciach koło 20 osób, a tu było lekko 5 razy więcej. Wymyśliłyśmy jednak jak ich zająć i o dziwo wyszło super.
Na koniec była ceremonia (jak zwykle zbyt uroczysta w stosunku do okazji) wręczania dyplomów studentom. Każdy był wyczytany, najpierw nam podawali dyplom, a potem my im. I potem zdjęcie. A po ceremonii zaczęli nas napadać żeby koniecznie zrobić sobie z nami selfie. My byłyśmy 2, a ich ponad 100, a każdy chciał mieć. W końcu zgodziłyśmy się na kilka grupowych, ale ich niekończąca się liczba spowodowała, że uciekłyśmy do naszych gabinetów.
Na koniec dnia roboczego było pożegnalne spotkanie w sali konferencyjnej. Dostałyśmy upominkowe zdjęcia.
Po południu pojechaliśmy tuk-tukiem na bazar. Obłowiliśmy się trochę.


O 19 Christian pojechał na lotnisko, bo wracał już do Niemcowni, a my zamówiłyśmy sobie ostatnią w hotelu K10 kolację. Było to jak dotąd najostrzejsze danie. Piekło piekielnie.
Nie pospałyśmy za długo, bo o 4 trzeba było wstać, a o 5 na lotnisko. O 7 poleciałyśmy do Bombaju. Stamtąd kolejny lot. Nasz semestr się zakończył tym samym, a zaczęły się ferie. Lot z Bombaju na Goa się opóźnił o godzinę. Przed 14 wylądowałyśmy na miejscu. Wzięłyśmy prepaidową taryfę i pojechałyśmy do Betul. Zajechałyśmy na 15.00. Zaczynamy wywczas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz