niedziela, 20 maja 2018

Podsumowanki z RPA


Na wyjeździe tyle się działo, że zabrakło czasu i siły na jakieś postowanie. Zatem teraz, w wolnej chwili, przywołana do porządku, nadrabiam zaległość.

Uczelniane wrażenia
Zajęcia na University of the Western Cape nie były niczym lekcje Michelle Pfeiffer w Młodych Gniewnych, chociaż można było początkowo odnieść takie wrażenie J. Ogólnie wszyscy, z którymi miałyśmy do czynienia w Kapsztadzie – od studentów zaczynając, przez kierowców ubera i kelnerów, aż na profesorach uczelni i dyrekcji kończąc, byli bardzo sympatyczni i wyluzowani. Momentami wydawało nam się, że jesteśmy w jakimś amerykańskim filmie, a to jeden miał chód jak Denzel Washington, a to drugi wyglądał jak LL Cool J. Było śmiesznie i ogólnie wyjazd bardzo pozytywny. Ten konkretny uniwersytet odziedziczył sporo po czasach apartheidu. Na UWC uczy się młodzież z najbiedniejszych środowisk, nie wiem jak się to dokładnie tłumaczy na polski, ale często studiuje tam pierwsze pokolenie w całej rodzinie. Na nasze oko, grubo ponad 90% studentów jest czarnych. Profesor, u którego miałyśmy zajęcia mówił, że obecnie ministerstwo bardzo stara się wyrównywać szanse i jednocześnie wynagradzać czasy apartheidu, więc na przykład uczelnia dostaje dodatkowe punkty jeśli na stanowisku kierowniczym umieści kobietę i do tego czarną.

RPA w spadku po swojej skomplikowanej historii (była to najpierw kolonia holenderska, a potem brytyjska) odziedziczyło aż 11 różnych języków - najpopularniejszymi z nich oprócz angielskiego są zulu, xhosa i afrikaans. Komunikacja po angielsku była z każdym napotkanym na wyjeździe bezproblemowa.

Bezpieczeństwo
Jak powszechnie wiadomo RPA przoduje w niechlubnych statystykach przestępczości – gwałty, napady, grabieże są w wielu częściach kraju na porządku dziennym. Nie dziwił nas zatem widok domów i rezydencji otoczonych wysokimi murami z drutem kolczastym. W krajobrazie Kapsztadu jest to powiedziałabym norma. W drodze na uczelnię jechało się przez slumsy, w których grasują gangi. Dlatego zawsze każdy kierowca zamykał samochód na 4 spusty jak tylko się do tych okolic zbliżaliśmy. My wiedząc jaka jest sytuacja nie kusiłyśmy licha. Nie łaziłyśmy gdzie nie trzeba po ciemku, a nasz nieśmiertelny gaz przeciw napadom (który i tak pewnie nic by nie pomógł) był zawsze pod ręką.

Woda
Kapsztad od wielu lat boryka się z problem wody. Wszędzie dosłownie jest nagłaśniane zagrożenie suszą. W całym mieście widać gołym okiem rozwiązania mające na celu oszczędzanie wody. Np.  na uniwersytecie albo w centrum handlowym nie ma wody w kranach przy umywalkach, ale są „sanitajzery”. W hotelu pod prysznicem jest dodatkowe wiadro, które jak się napełnia przy okazji brania prysznica, to jest potem wynoszone i woda jest wykorzystywana ponownie. Swoją drogą to trochę bzdura, bo jednocześnie zamiast normalnych (wodo-bardziej-oszczędnych) słuchawek, montują deszczownice, które wiadomo, że więcej wody marnują. Trudno nam jednoznacznie ocenić całe to zamieszanie z wodą, ale nasi uczelniani znajomi twierdzą, że to wszystko jest poustawiane politycznie i z premedytacją wykorzystywane do manewrowania ludźmi.

Rozrywki
Położenie Kapsztadu jest niesamowite – znajduje się on nad samym oceanem i otoczony jest wdzierającymi się wręcz do niego górami – najbardziej znaną Table Mountain, ale także jest Lion’s Head, Signal Hill i wiele innych. W pewnym sensie przypomina mi Hongkong - tam też wystarczy 15-20 min. samochodem żeby z dowolnego miejsca miasta uciec do dzikiej natury.  Wokół Kapsztadu jest mnóstwo gór, które można godzinami eksplorować w weekendy. Jest tu też wiele pięknych plaż i doskonałych miejscówek dla surferów - trzeba tylko być "shark smart". 

Podsumowując kwestie tak zwanych rozrywek, to muszę z całą stanowczością stwierdzić, że w Kapsztadzie nudzić się nie można. Jest tu tak dużo do zobaczenia, zwiedzenia, zrobienia, że aż nie wiadomo od czego zacząć. My byłyśmy tu prawie dwa tygodnie, a właściwie ledwo liznęłyśmy główne atrakcje. W poprzednich postach pisałam o turystycznym autobusie hop on hop off i o Przylądku Dobrej Nadziei. Bardzo polecam obydwie wycieczki. Ale na tym nie koniec.

Dla lubujących się w winie jest to po prostu raj. Wokół miasta i za miastem ciągną się kilometrami przepiękne winnice. Odwiedzić je wszystkie nie sposób. Nam udało się zajrzeć zaledwie do kilku i trzeba powiedzieć, że jest to doskonały sposób na spędzenie popołudnia. Pisałam już o Groot Constantia i Eagles' Nest, a byłyśmy i w innych. Podczas jednej z wycieczek nasz nowy kolega zawiózł nas w okolice Stellenbosch, które słynie z malowniczo położonych winnic. Po krótkim spacerze po miasteczku udaliśmy się na wzgórza, by oddać się cudownej degustacji. Byliśmy w Tokarze i w Thelemie. Widoki jak bajce, a wino doskonałe. Grzech tam nie pojechać.

 



Obiad zjedliśmy w uroczym Franschhoek.


Kolejną atrakcją czyhającą na turystę nieopodal Kapsztadu jest safari. Do wyboru jest kilka – my zdecydowałyśmy się na Aquilę. Jest to dosyć droga rozrywka (od osoby, z dojazdem kosztuje jakieś 800 zł), ale jednak możliwość zobaczenia dzikich afrykańskich zwierząt jest tego warta. Nie jest to typowe afrykańskie safari, ale bardziej prywatny rezerwat z dość ograniczoną liczbą zwierząt. Jest sporo gatunków, ale każdy z nich ma tylko kilku reprezentantów - np. 3 żyrafy, 2 słonie. Czas od zabrania z hotelu do dojazdu do Aquili zajmuje jakieś 3h. Po przyjeździe dostaje się lampkę powitalnego wina i lunch. Można się trochę pobyczyć nad basenem i napawać oczy cudownym widokiem. Potem niecałe 3h trwa safari (również z przerwą na kieliszek wina) i powrót do hotelu znowu koło 3h. 




















Dla turystów interesujące może być także odwiedzenie ogrodu botanicznego Kirstenbosch ("Kirstenbosch National Botanical Garden is acclaimed as one of the great botanic gardens of the world"). Bardzo żałuję, że nie zdążyłyśmy tam zajrzeć. Jeśli kogoś interesują bardziej ekstremalne przygody, to popularną atrakcją jest nurkowanie w klatce z rekinami (oczywiście człowiek jest w klatce, a rekiny nie :) ). W niektórych miesiącach organizowane są także rejsy, których celem jest oglądanie wielorybów. To, co nas ominęło, to spacer po dzielnicy Bo-Kaap - pełna jest pięknych kolorowych domków. Popularną wycieczką jest również rejs na wyspę Robben Island, która jest położona kilkanaście kilometrów od Kapsztadu. Nelson Mandela był na niej przetrzymywany w więzieniu. 


Suweniry

Tuż obok Long Street znajduje się mały plac, na którym jest mnóstwo straganów z suwenirami. Ceny rzucają na start złodziejskie i trzeba się strasznie targować. Trochę nie ma to sensu, bo schodzi się do cen sklepowych, więc można sobie całego tego procederu oszczędzić. Sprzedawcy okrutnie nagabują, więc my dość szybko stamtąd uciekłyśmy. Wzdłuż Long Street jest sporo miejsc gdzie można zaopatrzyć się się w pamiątki, ale my pojechałyśmy do Waterfront. Jest tam sporo sklepów z suwenirami o cenach wysokich, ale za to sensownej jakości, a na tyłach w porcie jest 3 piętrowy sklep z pamiątkami identycznymi jak na tym placu koło Long Street - to chyba najsensowniejsza destynacja dla chcących się obłowić w rozsądnych cenach i takowej jakości.







Na koniec wrzucam raz jeszcze gęś egipską - piękne, ale najgłośniejsze ptaszysko jakie dane mi było słyszeć. Podsumowując - to był bardzo udany wyjazd i każdemu wycieczkę do Kapsztadu gorąco polecam. Na pewno nie rozczaruje.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz