Majówkowy pobyt w Seulu dobiegł
końca, więc wypada podsumować cel wyjazdu. A celem było degustowanie
oryginalnej kuchni koreańskiej. Więc poniżej spisujemy potrawy, których próbowaliśmy lub gotowaliśmy i próbowaliśmy.
Najbardziej klasyczna, popularna
potrawa koreańska to kimchi. Może
występować w setkach postaci. My uczyliśmy się tej typowej – z kapusty.
Kimchi:
Robiliśmy też pierożki mandoo – nadziewane wieprzowiną, zieloną cebulą, tofu i innymi pysznościami. Poznaliśmy 4 sposoby lepienia. Czy gotowane czy smażone są palce lizać.
Mandoo:
Zgodnie z radą pani prowadzącej z pozostałego farszu do mandoo usmażyliśmy placki.
Pan robił też kurczaka Yangnyum. Są to kawałki kurczaka smażone dwukrotnie w głębokim oleju, które następnie polewa się najpyszniejszym na świecie słodko-ostrym sosem, którego tajemnym składnikiem jest dżem truskawkowy. Pani nam powiedziała, ze w samej Korei Południowej jest więcej smażalni kurczakowych niż na całym świecie Macdonaldów.
Yangnyum chicken:
Następnym poznanym i zrobionym daniem była Yukgaejang - pikantna zupa z wołowiną i bardzo specjalistyczną rośliną – paprocią gosari.
Yukgaejang:
Ostatnią nauczoną potrawą było moje najulubieńsze Jeyukbokkeum – słodkawe danie z wieprzowiną, marchewką i sokiem z ananasa.
Jeyukbokkeum:
Oprócz tego co w szkole, to degustowaliśmy koreańską wersję suhi, czyli kimbapa. Jedliśmy różne wersje – na przykład na ostro, albo z pastą z tuńczyka. Raz trafił nam się też mizerny z samą marchewką. Różnica w stosunku wersji japońskiej jest taka, że o surowej rybie nie ma tu mowy.
Kimbap:
Podczas wycieczki do tradycyjnej wioski kupiliśmy na streetfoodowym stoisku Tteokbokki. Są to ryżowe kluski w ostrym sosie gochujang. Całkiem zjadliwe, ale nie powalają.
Tteokbokki:
W przedostatni dzień poszliśmy na Korean BBQ. Jest to pyszne, zdrowe i do tego samo w sobie stanowi rozrywkę. Zamówiliśmy wołowinę i wieprzowinę. W ramach dodatków dostaliśmy cebulę, czosnek, cebulę marynowaną, białą kapustę, kimchi, marynowane liście nie wiadomo czego i pastę sojową. Dowolny remiks powyższych należało zawinąć w liść sałaty i zjeść.
Korean BBQ:
Ostatniego dnia zjedliśmy sobie po bibimpabie. To też jeden z moich faworytów – warzywa różniaste, czasem z mięsem a czasem nie, ale z obowiązkowym jajkiem, ryżem i ostrym bardzo sosem na bazie pasty gochujang.
Bibimpab:
Któregoś razu zamówiliśmy sobie z foodtrucka krewetki grillowane. Smaczne niezwykle były. Bo tak na marginesie owoce morza są tu bardzo popularne.
Dużo jest też najróżniejszego rodzaju zup. Często z jajem.
Na straganach roi się też od jakby pączków, tylko, że zazwyczaj z ostrym, a nie słodkim nadzieniem.
Wizytę w Seulu zakończyliśmy w
stylu młodzieży koreańskiej – nad rzeką (lokalną Wyspą Słodową). Kupiliśmy
sobie soju, a następnie popróbowaliśmy co miejscowe foodtrucki mają do
zaoferowania.
W sobotę rano pojechaliśmy na lotnisko (raptem 2h metrem). W
ogóle Seul jest tak ogromny, że każda wycieczka wymagała od nas co najmniej
godziny w metrze. Za to zaskoczyło nas to miasto swoją czystością i
zorganizowaniem. Wprost niewyobrażalnym. Możemy się od nich tylko uczyć.
Byliśmy sobie też pobiegać, ale liczne wzniesienia przyprawiły nas o niezłą
zadyszkę.
Po 13 godzinach lotu z Seulu wylądowaliśmy
w Rzymie. Tam zjedliśmy ostatnią majówkową wieczerzę opartą na włoskiej paście
i owocach morza. Po ledwie kilku godzinach snu polecieliśmy na ohydne,
najgorsze ever lotnisko Tegel w Berlinie. Po wylądowaniu okazało się, że nie ma
naszych bagaży. Ciekawe kiedy dotrą. Pozostało nam wrócić do ojczyzny. Pomimo
podłego incydentu z Tegela, to była super majówka.

























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz