sobota, 24 września 2016

Kilka dni w Pokharze


Przedostać się z Jomson do Pokhary to nie lada wyzwanie. Początkowo chcieliśmy autobusem, ale Bachan mówi, że trzeba zrobić 4 przesiadki, bo droga jest nieprzejezdna przez monsun i koniec. Zaczęliśmy myśleć nad jeepem. Ale też nie było pewności, czy przejedzie. Jakaś pani nam powiedziała, że wczoraj jej jeep przyjechał z Pokhary, więc dało nam to nadzieję. Zaryzykowaliśmy i wynajęliśmy jeepa w złodziejskiej cenie 50$ od głowy. Jechaliśmy 11 godzin (a odcinek Jomson-Pokhara to ok. 160 km). Droga masakryczna. Co chwilę osuwiska, które nasz jeep ledwo pokonywał. Znowu jechaliśmy przez wodospady i właściwie przez rzeki. Po drodze tylko Bachan mówił - o ta lawina zeszła 3 dni temu, a tamta tydzień temu. A widzicie tutaj - w sierpniu zmiotło 12 domów. Mini wieś przestała istnieć. Bachan stwierdził, że dobrze, że to stało się w dzień, bo zginęła tylko jedna osoba. Gdyby było w nocy zginęliby wszyscy. Bez koloryzowania trzeba stwierdzić, że jechaliśmy z nożem na gardle. Teraz jest końcówka monsunu, więc jest jeszcze szansa na pokonanie tej trasy. W środku monsunu - nie ma mowy. Wszyscy ludzie są właściwie odcięci od cywilizacji. Droga znośna zaczyna się dopiero koło Beni, czyli po 75 km od Jomson. Po drodze widzieliśmy jak ludzie sobie pomagają. Ktoś szalony pokonywał tę drogę motorem. To jak była rzeka to mu lokalni koledzy pomagali przenieść motor przez rzekę. Inny odważny próbował przejechać osobówką. Oczywiście zakopał się w błocie. To znowu mu koparka, która cudem znalazła się obok, utorowała drogę i w końcu jakoś przejechał.

    Widoki zza szyby...






W końcu pod wieczór, po całym dniu spędzonym w trasie dotarliśmy do Pokhary, położonej nad jeziorem Phewa. Poszliśmy spać, a cały kolejny dzień zmarnowaliśmy na łażenie za suwenirami, badaniu okolicy i lokalnych punktów gastronomicznych. Poznaliśmy też Czecha pracującego w miejscowym "biurze" turystycznym. Jego szef polecił nam cudowną wycieczkę nad jezioro Begnas. Udaliśmy się tam nazajutrz. 

W Pokharze mieszkamy w hotelu Crystal Palace. Jest całkiem spoko. Za noc za dwa pokoje płacimy po negocjacjach 38$.

Phewa lake


W ramach nagrody za udany trekking udaliśmy się na masaż u lokalnych specjalistów. Z całej trójki tylko jedna osoba miała pojęcie co robi. Pozostałe dwie chyba były na stażu.


W piątek po śniadaniu wsiedliśmy w autobus i pojechaliśmy nad Begnas lake. Bilet 50 rupii (pół dolara), jedzie się koło godziny. I co można powiedzieć - jezioro nawet niebrzydkie, ale wokół straszny syf. Teoretycznie mieliśmy się tam kąpać, ale szybko ten pomysł wybił nam się z głowy.





Po powrocie zwiedzaliśmy różne restauracje - japońską, chińską i nepalską z niemiecką piekarnią (!?). Japońska wygrywa zdecydowanie - możemy polecić z czystym sumieniem (Japanese Restaurant FUJIYAMA). Chińczyk prawie wypalił nam gardła.


W ramach rozrywek degustujemy też lokalne browary nad jeziorem Phewa. W restauracjach piwko jest za mniej więcej 5$. Takich cen jeszcze w Azji nie widziałam. 




Dzisiaj rano zwiedziliśmy muzeum górskie (International Mountain Museum). Taryfa 600 w dwie strony, a wejściówka 400 od głowy. Szczerze mówiąc muzeum szału nie robi. I nie ma tam słowa o Kukuczce! Skandal. Jest za to wystawa o yeti.



Porównanie życia w Alpach i Himalajach sprzed 50 lat. To nam się spodobało najbardziej:


Yeti w 3d



Dzisiaj wieczorem idziemy na kolację z Bachanem. Jutro ostani dzień w Pokharze. Kupiliśmy też już bilety autobusowe u Czecha do Kathmandu na poniedziałek (1000 rupii/os.). Jeszcze parę dni i zaczniemy odwrót.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz