czwartek, 23 lutego 2017

Ferie na Goa cz.II: Candolim




Ostatnie dni ferii zleciały nam ekspresowo w Candolim. Zatrzymałyśmy się hotelu Novotel Shrem Goa, ale szczerze mówiąc standard hotelu nie był do końca wprost proporcjonalny do ceny. W hotelu są dwa baseny, ale otoczone są budynkami, więc przepływu powietrza tam de facto nie ma i można się udusić. Po krótkiej próbie leżakowania nad basenem przeniosłyśmy się na plażę. I to był strzał w dziesiątkę. Plaża w Candolim jest całkiem przyzwoicie, jak na Goa, utrzymana. Ulokowałyśmy się na leżakach zarządzanych przez przedsiębiorczą Hinduskę, która serwowała kingfishery, była samozwańczą masażystką (o czym miałyśmy szansę się przekonać na własnej skórze), a także w wolnej chwili podchodziła do nas z ofertą swojej biżuterii – oczywiście w najlepszej cenie i jakości. Wypoczęłyśmy na plaży bardzo skutecznie, przyjemny wiatr pozwalał wytrzymać upał. Popołudniami chodziłyśmy „do centrum” na zakupy suwenirów. W hotelu z kolei prowadziłyśmy wojnę z sąsiednim pokojem, w którym - na nasze ucho - rezydowali hałaśliwi Chińczycy: zaczynali oni swoje awantury koło 4 rano nie dając nam spać, w ciągu dnia puszczali koszmarną muzyczkę w stylu chińskiego disco polo na cały regulator, by potem po kolejnych wrzaskach i piskach rozpoczynać hałasowanie łóżkiem uderzającym o ścianę, co szczęście w nieszczęściu, trwało góra 30 sekund i zawsze potem słyszałyśmy reakcję pana Chińczyka. Więc co oni zaczynali, któryś ze swoich upierdliwych hałasów to my z zemsty za zakłócanie spokoju od razu telefon na recepcję. W końcu wojna skończyła się zmianą pokoju, bo nigdy byśmy się tam nie wyspały. Ponadto degustowałyśmy też lokalny przysmak w postaci rumu Old Monk. Bardzo przyzwoity. 

Nasze ferie na Goa skończyły we wtorek w nocy – pobudka o 3, wyjazd  4 (przejazd 1700 rupii), o 5 na lotnisku. O 7 miał być samolot do Bombaju, ale raczył się spóźnić o godzinę.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz