piątek, 23 września 2016

Z Manang do Ledar

Kolejne trzy dni to były chyba najbardziej wyczerpujące dni jakie kiedykolwiek dane było nam przeżyć. Przebiegnięty w czerwcu półmaraton to przy tym tzw. pryszcz. W niedzielę w Manang wstaliśmy o 6, o 7 śniadanie, a koło 8 zaczęliśmy trek. Po drodze Bachan podbił nasze permity w jednym z miliona posterunków tourist police. O 8.15 zaczęliśmy iść, a skończyliśmy koło 14 w Ledar położonym na 4 200 m n.p.m. Po drodze zjedliśmy zupę w Yak Kharce (czyli ziemi jaków). Szło nam się bardzo ciężko (mówię o sobie i Łukaniu, bo Piotrek to maszyna :)). Ale jakoś daliśmy radę. Po przyjściu chwila przerwy i trzeba było zrobić kolejne podejście aklimatyzacyjne. Wdrapaliśmy na ok. 4 600. Pewnie dzięki temu spaliśmy całkiem znośnie. Mieliśmy pokój trzyosobowy, składający się standardowo z łóżek i żarówki. Po kolacji zasnęliśmy ledwo żywi.





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz