piątek, 23 września 2016

Trekking wokół Annapurny - wstępne obserwacje




Trekking wokół Annapurny co do zasady nie jest trudny technicznie, ani orientacyjnie. Dlatego też długo rozważaliśmy, czy brać przewodnika, czy też nie. Jednak mając na względzie poniższe argumenty zdecydowaliśmy się brać. Po pierwsze biorąc przewodnika pomagamy (w małym stopniu, ale zawsze), po drugie na trasie cały czas nam coś ciekawego opowiada. Nie dowiedzielibyśmy się tylu rzeczy idąc sami. Po trzecie pokazuje nam okoliczne szczyty. My byśmy ich pewnie nie rozpoznali. I po czwarte - z nim nie mamy szans się zgubić, a bez niego, nie wiadomo jak by to było - nikt z nas nie jest mistrzem kartografii ;). 
Naszym przewodnikiem jest Tekman Rai, ksywa Bachan. Umówiliśmy się na stawkę 25$ za dzień. I to była świetna decyzja. Do tego jak byliśmy jeszcze w Polce załatwił nam permity i TIMSy, więc po przyjeździe nie musieliśmy za tym biegać.
Będąc już kilka dni na szlaku możemy odnotować kilka spostrzeżeń. Dla tych co tu byli są oczywiste, dla tych co się wybierają - mogą być przydatne. Zasada turystyczna na trekkingu wokół Annapurny polega na tym, że jak się gdzieś zostaje na noc, to za pokój albo nie płaci się wcale, albo jakieś grosze. My w Manang płacimy za pokój "z łazienką" 100 rupii za dobę (czyli ok. 1$). Ale za to trzeba jeść tam gdzie się śpi. I oni sobie na tym właśnie zarabiają. 
Do jedzenia jest na trasie prawie wszędzie to samo - na śniadanie można jajka na rożne sposoby (omlet, jajecznica, gotowane, sadzone), tosty, chleb tybetański, placki chapati. 



Na obiad jemy zazwyczaj zupę. Na nasze oko zupa jest z proszku, ale dodają do niej coś żywego (czosnek, cebulę, czasem kawałek marchewki wpadnie). Na kolację to ryż z czymś, makaron z czymś. To coś to zazwyczaj warzywa, grzyby, jajka. Mięso to rzadkość. Czasem można dostać coś z tuńczykiem z puszki. Owoców nie ma. Można też zamówić coś w stylu pizza, hamburger, lasagne, ale my nie jesteśmy aż tak odważni. Pijemy herbaty, wodę i wodę z musującą multiwitaminą. Tak więc dieta niezwykle zróżnicowana. Wczoraj na przykład Pan miał na kolację dal bhat (500 rupii) a ja veg. + eggs fried rice za 400 (pisownia oryginalna).







Standard mieszkalny jest następujący - w pokoju są 2 drewniane łóżka (wyposażone w materac, prześcieradło i poduszkę) i żarówka. Drzwi pokoju zamykane na kłódkę. W Manang mamy luksus, bo jest jeszcze mały stolik w pokoju. Łazienki są zazwyczaj osobno - kibel dziura w ziemi. Obrzydliwy (zawsze) prysznic osobno. Woda ciepła bywa. Śmieszne, że warunki spartańskie, ale WiFi prawie wszędzie jest.







 Też rozbawiła nas scenka rodzajowa - wychodzą z lasu chłopaczkowie w szmatach z piłami, ale jeden z nich gada sobie przez nowiutkiego smartfona. 
Jak nam opowiadał Bachan, w tej części Nepalu, w której jesteśmy kultura jest zasadniczo tybetańska - wierzenia, styl życia, zwyczaje identyczne jak w Tybecie. Mówił też, że ponad 70% Nepalczyków wyznaje hinduizm, a reszta to głównie buddyści. Podobno chrześcijaństwo w Nepalu zaczęło pojawiać się dopiero ok. 50 lat temu. Ludzie mieli dość systemu kastowego, nierównego traktowania, więc zaczęli sami z siebie zmieniać wiarę. 
Koło Manang, w którym przymusowo jesteśmy dłużej niż było w planie, przez wiele lat rezydował pewien Lama - zwany Lamą stu rupii. Przyjmował on sobie turystów, błogosławił na trek, ale tylko jak ktoś mu dał co najmniej 100 rupii. Za np. 50 nie chciał błogosławić. Strasznie się na tym interesie przez te wszystkie lata obłowił. Teraz, w wieku podeszłym, siedzi sobie w Kathmandu. 

Dzisiaj, po dwóch dniach zamulania w łóżku, zmusiłam się do wyjścia. Poszliśmy na wzgórze na przeciwko Manang na mini aklimatyzację. Wleźliśmy na ok. 4000 m n.p.m. Trochę mnie łeb bolał, ale nie wiem już, czy to od zatok, od wysokości, czy od jakiego innego licha. Wejście i zejście zajęło nam razem 3h. Osłabienie jest spore, cała kondycja po choróbsku poszła się ... w las.

Manang



Końcówka lodowca


Aklimatyzacja






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz