
W środę rozpoczęłyśmy karierę wykładowczyń na Parul University. Dr Soni tak nam zapchała grafik, że już nie wiemy jak się nazywamy. W trybie zombie, o 9 pojechałyśmy na uczelnię. Najsamprzód dostaliśmy pokoje.
Każdy wyposażony w komputer, klimę, wiatrak i wszystko co w klasycznym
gabinecie wykładowcy jest potrzebne. Następnie wręczyłyśmy podarki naszym
gospodarzom. Potem było spotkanie z odpowiednikiem naszego rektora, tu zwanym
provostem. W jego pokoju przez godzinę dyskutowaliśmy (ponowie w składzie
hindusko-niemiecko-polskim) o najnowszych technologiach, trendach w przemyśle, zagrożeniach
i szansach z tego płynących. Pan provost okazał się być bardzo oczytaną osobą. Jesteśmy
dumne, że z każdym dniem rozumiemy coraz lepiej hinduską wersję angielskiego. Na
pierwszym spotkaniu, jeszcze we Wrocławiu nie rozumiałyśmy praktycznie słowa z
tego co on mówi. A teraz już wszystko jasne.
Po spotkaniu przyszła wreszcie
pora na pierwsze zajęcia. Na potrzeby naszych wykładów wytypowali 100 (ponoć
najlepszych) studentów. Jak weszłyśmy do sali to się okazało, że nie ma ta ani
jednej dziewczyny. Usprawiedliwiali to tym, że mechanical engineering to
dziewczyn nie interesuje.
Ramowy plan jest taki – w środę
ja 2h wykładu (Industry 4.0), w czwartek ja 2h wykładu (Factory Layout Planning
and Optimization), razem z Asią 2 godziny workshopu (FLPO), potem w piątek Asia
wykład 2h (Business Process Mapping) i potem wspólnie 2h workshop (BPM),
następnie w poniedziałek Asia 2h wykładu (Lean Manufacturing), a we wtorek
wspólny workshop 4h (Value Stream Mapping). Wszystko spoko, tylko, że o ile
wykład dla 100 studentów to pestka, o tyle workshop dla 100 studentów (kiedy normalnie
mamy 16, max 30 osób), to już było nie lada wyzwanie.
Pierwszy wykład poszedł o dziwo
bardzo sprawnie, a studenci wydawali się być całkiem zainteresowani. Nawet
śmiali się z żenujących żartów prowadzącego. Wielka różnica, którą widać na
pierwszy rzut oka to ogromna dyscyplina. Szkoda, że u nas takiej nie ma. Tutaj
doktor nauk technicznych, to osoba niezwykle poważana i wszyscy odnoszą się do
niej (czyli i do nas) z wielkim szacunkiem. Nasz drogi kolega, który był tu z
wizytą przed nami, opowiadał nam o zwyczaju, zgodnie z którym studenci wychodząc
z zajęć w geście szacunku dotykają stóp prowadzącego. Na uczelni na szczęście
nas to nie spotkało, ale w domu nauczyciela tańca to faktycznie córki wchodzące
do sali najpierw podchodziły do najstarszej osoby na sali i w ukłonie dotykały
stóp, potem do następnych w kolejności wieku, przy czym mężczyźni w pierwszej kolejności.
Ogólnie to uczucie przebywania
tam i prowadzenia zajęć jest naprawdę nie do opisania. Niby jesteśmy w pracy,
ale jednak w innym świecie. Niby realnym, ale jakby z bajki, czy bardziej
baśni. Może to kwestia powietrza i klimatu, a może tych ludzi, ale tu człowiek
się czuje jak w jakimś filmie o Indiach z epoki kolonialnej.
Po wykładzie było zorganizowane
obowiązkowe zdjęcie grupowe – wszyscy nasi studenci i Annapurna (fota na górze). No i my.
Następnie obiad i przejazd do hotelu.
Próbowałyśmy wymienić walutę, ale nie było prądu w dwóch kantorach, więc nie mogli skserować naszych paszportów, więc się nie da.
Po południu udaliśmy się tuk-tukiem do
starego miasta na bazar. Chodziliśmy sobie starymi uliczkami, targowaliśmy się
zawzięcie, wczuwaliśmy się w atmosferę miasta.
Później, jak zwykle w pośpiechu, wróciliśmy do hotelu dosłownie na kilka minut, żeby znowu wyjść. Tym razem czekało nas zorganizowane spotkanie z przedstawicielami indyjskiego przemysłu. Byli tam prezesi różnych firm, dyskutowaliśmy o – istniejących chyba w każdym kraju – trudnościach we współpracy nauki z przemysłem. Z pewnością było to interesujące doświadczenie, tylko o nieinteresującej porze. My byliśmy głodni i zmęczeni, a dyskusja trwała gdzieś do 22.30 a dopiero potem obiad. Na domiar złego spotkanie prowadziła obowiązkowa Hinduska w sari, która urozmaicała spotkanie cytatami znanych ludzi, ale uparcie robiła to mówiąc do mikrofonu, który piszczał tak, że każdemu uszy odpadały. Więc każdy kolejny kto się wypowiadał dziękował jej za mikrofon i mówił bez niego, ale jak tylko wracało do niej to znowu był pisk na całe pomieszczenie. Przed północą wróciłyśmy do pokoju ledwo żywe. No a trzeba było usiąść do wykładów na kolejny dzień … Oczywiście kolejny poranek znowu nie przyniósł wymarzonego wypoczynku.











Brak komentarzy:
Prześlij komentarz