czwartek, 9 lutego 2017

Lekcje na Parul University



W środę rozpoczęłyśmy karierę wykładowczyń na Parul University. Dr Soni tak nam zapchała grafik, że już nie wiemy jak się nazywamy. W trybie zombie, o 9 pojechałyśmy na uczelnię. Najsamprzód dostaliśmy pokoje. Każdy wyposażony w komputer, klimę, wiatrak i wszystko co w klasycznym gabinecie wykładowcy jest potrzebne. Następnie wręczyłyśmy podarki naszym gospodarzom. Potem było spotkanie z odpowiednikiem naszego rektora, tu zwanym provostem. W jego pokoju przez godzinę dyskutowaliśmy (ponowie w składzie hindusko-niemiecko-polskim) o najnowszych technologiach, trendach w przemyśle, zagrożeniach i szansach z tego płynących. Pan provost okazał się być bardzo oczytaną osobą. Jesteśmy dumne, że z każdym dniem rozumiemy coraz lepiej hinduską wersję angielskiego. Na pierwszym spotkaniu, jeszcze we Wrocławiu nie rozumiałyśmy praktycznie słowa z tego co on mówi. A teraz już wszystko jasne.
Po spotkaniu przyszła wreszcie pora na pierwsze zajęcia. Na potrzeby naszych wykładów wytypowali 100 (ponoć najlepszych) studentów. Jak weszłyśmy do sali to się okazało, że nie ma ta ani jednej dziewczyny. Usprawiedliwiali to tym, że mechanical engineering to dziewczyn nie interesuje.
Ramowy plan jest taki – w środę ja 2h wykładu (Industry 4.0), w czwartek ja 2h wykładu (Factory Layout Planning and Optimization), razem z Asią 2 godziny workshopu (FLPO), potem w piątek Asia wykład 2h (Business Process Mapping) i potem wspólnie 2h workshop (BPM), następnie w poniedziałek Asia 2h wykładu (Lean Manufacturing), a we wtorek wspólny workshop 4h (Value Stream Mapping). Wszystko spoko, tylko, że o ile wykład dla 100 studentów to pestka, o tyle workshop dla 100 studentów (kiedy normalnie mamy 16, max 30 osób), to już było nie lada wyzwanie.
Pierwszy wykład poszedł o dziwo bardzo sprawnie, a studenci wydawali się być całkiem zainteresowani. Nawet śmiali się z żenujących żartów prowadzącego. Wielka różnica, którą widać na pierwszy rzut oka to ogromna dyscyplina. Szkoda, że u nas takiej nie ma. Tutaj doktor nauk technicznych, to osoba niezwykle poważana i wszyscy odnoszą się do niej (czyli i do nas) z wielkim szacunkiem. Nasz drogi kolega, który był tu z wizytą przed nami, opowiadał nam o zwyczaju, zgodnie z którym studenci wychodząc z zajęć w geście szacunku dotykają stóp prowadzącego. Na uczelni na szczęście nas to nie spotkało, ale w domu nauczyciela tańca to faktycznie córki wchodzące do sali najpierw podchodziły do najstarszej osoby na sali i w ukłonie dotykały stóp, potem do następnych w kolejności wieku, przy czym mężczyźni w pierwszej kolejności.
Ogólnie to uczucie przebywania tam i prowadzenia zajęć jest naprawdę nie do opisania. Niby jesteśmy w pracy, ale jednak w innym świecie. Niby realnym, ale jakby z bajki, czy bardziej baśni. Może to kwestia powietrza i klimatu, a może tych ludzi, ale tu człowiek się czuje jak w jakimś filmie o Indiach z epoki kolonialnej.
Po wykładzie było zorganizowane obowiązkowe zdjęcie grupowe – wszyscy nasi studenci i Annapurna (fota na górze). No i my. Następnie obiad i przejazd do hotelu. 


Próbowałyśmy wymienić walutę, ale nie było prądu w dwóch kantorach, więc nie mogli skserować naszych paszportów, więc się nie da. 
Po południu udaliśmy się tuk-tukiem do starego miasta na bazar. Chodziliśmy sobie starymi uliczkami, targowaliśmy się zawzięcie, wczuwaliśmy się w atmosferę miasta. 











Później, jak zwykle w pośpiechu, wróciliśmy do hotelu dosłownie na kilka minut, żeby znowu wyjść. Tym razem czekało nas zorganizowane spotkanie z przedstawicielami indyjskiego przemysłu. Byli tam prezesi różnych firm, dyskutowaliśmy o – istniejących chyba w każdym kraju – trudnościach we współpracy nauki z przemysłem. Z pewnością było to interesujące doświadczenie, tylko o nieinteresującej porze. My byliśmy głodni i zmęczeni, a dyskusja trwała gdzieś do 22.30 a dopiero potem obiad. Na domiar złego spotkanie prowadziła obowiązkowa Hinduska w sari, która urozmaicała spotkanie cytatami znanych ludzi, ale uparcie robiła to mówiąc do mikrofonu, który piszczał tak, że każdemu uszy odpadały. Więc każdy kolejny kto się wypowiadał dziękował jej za mikrofon i mówił bez niego, ale jak tylko wracało do niej to znowu był pisk na całe pomieszczenie. Przed północą wróciłyśmy do pokoju ledwo żywe. No a trzeba było usiąść do wykładów na kolejny dzień … Oczywiście kolejny poranek znowu nie przyniósł wymarzonego wypoczynku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz