poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Kutaisi





Już kończymy naszą 10 dniową objazdówkę po Gruzji. Ostatni punkt programu to właśnie Kutaisi, bo tutaj jest lotnisko, z którego dolecimy do Polszy (lotnisko Kopitnari im. Dawida Budowniczego, bo są tutaj 2 lotniska, co warto mieć na uwadze). 

Przyjechaliśmy z Batumi jakoś po południu.

Zastosowaliśmy ten sam patent co w przypadku Ureki. Wsiedliśmy w Gonio do marszrutki do Batumi, spytaliśmy pana kierowcy "gdie marszrutki do Kutaisi" i on się zatrzymał gdzie trzeba, zawołał kogoś i ten ktoś nas zaprowadził do odpowiedniego pojazdu. Po 10 minutach i za 10 lari wyruszyliśmy ku drugiemu pod względem wielkości miastu Gruzji (180 000 mieszkańców). Warto też dodać, że Kutaisi należy do najstarszych miast świata (4000 lat, jedno z głównych miast starożytnego królestwa Kolchidy). 

Jechaliśmy jakieś 2,5h i koło 15 byliśmy na miejscu. Nie ma tu za wiele interesujących obiektów do zobaczenia. Raczej należy się skierować ku wycieczkom poza miasto - do Monastyrów Geleti i Mocameta albo do Jaskiń - Sataplia i Prometeusz. Niestety nie mieliśmy na to czasu, więc ograniczyliśmy się do przechadzki po mieście. Nasz hotel położony jest w paskudnym miejscu na ulicy Gugunava, nieopodal torów kolejowych, ale za to blisko lotniska. Wyszliśmy z niego w celu spożycia obiado-kolacji. Niby prosta rzecz. W przewodniku wyczytaliśmy, że w Kutaisi trudno się zgubić. To prawda. Ale równie trudno coś znaleźć. Właściwie to polowanie na jakąś knajpę to jak szukanie igły w stogu siana. 


Z hotelu poszliśmy wiaduktem nad torami, a następnie ulicą Gamsahurdia. Chyba należy to przetłumaczyć jako ulicę Fryzjerską, bo salony fryzjerskie są tu jeden obok drugiego. Potem skręciliśmy w niekończącą się ulicę Agmaszenebeli, która początkowo jest ulicą Krawiecką, a następnie zmienia się w ulicę Myjniową. Mają tu prawdopodobnie jakąś zasadę żeby skupiać podobne usługi w jednym miejscu (takie kutaisowe klastry czy coś). Tą nieciekawą ulicą szliśmy aż do mostu na rzecze Rioni. Potem w lewo ulicą Cereteli aż do placu Agmaszenebeli. Bo ten plac to miało być centrum miasta. Centrum polega jednak na tym, że jest fontanna ze zwierzętami, park i pochowany na chodnikach i w rożnych zaułkach targ. Tyle. Retauracyj niet. To pomyśleliśmy, że pójdziemy w stronę katedry Bagrati położonej na wzgórzu Ukimerioni. Podobno piękna (z daleka rzeczywiście niczego sobie). Im byliśmy bliżej, tym zdawało się robić bardziej obskurnie. Knajpy dalej niet. Było już po 18 a my od wyjazdu na jakiejś miernej bułce z magazinu. Stwierdziliśmy, że zawracamy. Tak sobie idąc po Kutaisi (a przeszliśmy w sumie ponad 11 km) można zaobserwować, że to miasto dla fanów turpizmu. Jest tam naprawdę bardzo bardzo brzydko. Nawet powstał termin "kutaisowo".











Jak zaczęliśmy iść w stronę hotelu (ulicą Rustawelego) to przypałętał się do nas pies. Też brzydki. Do tego chudy, łysy prawie cały i chyba chory. Szedł z nami dobre 15 minut. Chciałam mu kupić coś do jedzenia, ale Łukaniu stwierdził, że wtedy w ogóle się od nas nie odczepi. Szliśmy dalej, a pies za nami. W końcu mówię, że skoro i tak się nie chce odczepić, to przynajmniej można go nakarmić i tak nic to nie zmieni skoro za nami idzie. Weszłam do sklepu, pytam skolko adin pokazując palcem na parówkę. Pani patrzy na mnie, patrzy na zewnątrz i na psa. Uśmiechnęła się, dała mi parówkę, pieniędzy nie chciała. Pies dostał parówkę i wyglądał na zadowolonego. Potem szedł z nami jeszcze kawałek, ale w końcu zawrócił do swoich spraw. 

Tymczasem my już zatoczyliśmy wielką pętlę i wylądowaliśmy na początku ulicy Gamsahurdia. Całkiem przypadkiem natknęliśmy się na lokal z piwem Kaiser. I z jedzeniem. Weszliśmy. W środku piwo najtańsze w całej Gruzji - 1.60 lari. W telewizorze program z Pakosińską mówiącą po gruzińsku. Łukaniu zamówił wytęsknione mięso, a ja khinkali z grzybem. Do tego dostaliśmy chleb z sosem gratis. Za wszystko zapłaciliśmy 18 lari, czyli bardzo przyzwoicie.





Stamtąd prosto do hotelu, po drodze tylko szybki zakup. Trzeba będzie wcześnie iść spać, bo w nocy wylot do Polszy. Taryfa zamówiona na 3.00, ale czy przyjedzie to nie wiadomo. Zobaczymy.




W ramach post scriptum taka ciekawostka - w Kutaisi urodził się Władysław Raczkiewicz (1885-1947), prezydent RP na uchodźstwie. Jego dziadek został tu osadzony za karę za udział w powstaniu styczniowym. Można by rzec, że rzeczywiście za karę (Łukaniu powiedział, że gdyby miał tu żyć, to by popełnił samobójstwo).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz