środa, 29 lipca 2015

Gonio i hotel widmo





Między Tbilisi a Batumi jest ponad 300 km. I gorszych 300 km trudno sobie wyobrazić. 
Wsiedliśmy do samochodu początkowo uradowani, bo dużo miejsca, fura porządna i przestronna, a nastawialiśmy się na jazdę rozklekotaną marszrutką. Niestety tuż przed startem pan kierowca dopakował nam trzeciego pasażera do tyłu, a kanapa była przeznaczona raczej dla dwóch osób a nie trzech. Ścisk zrobił się okropny, ale nic poradzić się nie dało. Przed 22.30 zaczęła się szaleńcza jazda. Pan kierowca do mistrzów kierownicy nie należał, a i droga sama w sobie nie ułatwiała sprawy. 
Co parę kilometrów na trasie porozmieszczane były speedbreakery, w większości przypadków nie oświetlone. I nasz miły pan kierowca albo wjeżdżał w nie całym impetem, albo hamował znienacka tuż przed. Pakował się też w każdą możliwą dziurę. Nami w efekcie non stop rzucało do przodu/do tyłu, albo na prawo/na lewo. O drzemce w samochodzie można było zapomnieć. W takich przyjemnych warunkach jechaliśmy bite 6 godzin. Mniej więcej o 4:30 byliśmy w Batumi - wymęczeni, wytrzęsieni, źli i niewyspani. A tu kolejna niespodzianka. Po 30 minutach szukania właściwej ulicy pan kierowca w końcu dostarczył nas pod odpowiedni adres - ten, który podany był na bookingu i ten, pod którym rzekomo miał znajdować się nasz hotel. Hotelu nie było. Ulica w środku miasta (bo Batumi to całkiem spore miasto, a nie jakaś nadmorska miejscowość), w części bardziej slumsowej. Krążyliśmy po ulicy w tą i z powrotem, dzwoniliśmy na numer z bookingu, ale nikt nie odbierał. W końcu podjechał do nas radiowóz. Nie wiemy, czy nasz kierowca coś przeskrobał, czy nie, ale po długiej wymianie zdań w końcu pan policjantczyk zainteresował się nami i naszym hotelem widmo. Po dość długiej rozkminie mapy, rezerwacji i sytuacji padła teza, że nasz hotel nie jest na ulicy Gonio w Batumi, ale w Gonio, mini miejscowości pod Batumi. No i co tu zrobić? Mamy przed sobą wydrukowany print screen z bookingu z mapą, że to ma być ulica Gonio w środku Batumi. Ale coś nie grało. Postanowiliśmy zaryzykować i pojechać w ciemno (bo dalej nikt nie odbierał) do Gonio. Pan się uparł, że za mniej niż 20 lari nas nie zawiezie (a z Tbilisi do Batumi 25...). Wyjścia nie mieliśmy. Zajechaliśmy po parunastu minutach do Gonio. Ale dalej nie było wiadomo gdzie szukać hotelu (Gonio 1000 i tyle). Nareszcie, po 5.30 odebrał ktoś w hotelu i zaczął tłumaczyć kierowcy gdzie ma jechać. Ten jednak nie był zbyt lotny, bo jeździł w kółko znowu 15 minut. Pan z hotelu i pan kierowca nie mogli się dogadać, więc w ostateczności pan z hotelu wyszedł na drogę i dopiero wtedy znaleźliśmy hotel widmo (słowo hotel znacznie na wyrost). 
Okazało się, że pan z hotelu o błędzie w adresie wie, ale to booking zrobił i nie chce niby naprawić. W ramach zadość uczynienia dał nam od razu pokój, mimo że była dopiero 6. Pokój średni bardzo, ale padliśmy i już nam było wszystko jedno. 
Rano, znaczy o 9, poszliśmy na śniadanie - wielkie i mało zdrowe, były parówki, chaczapuri, miód, ser, chleb, jajecznica. Warzyw zero. Trochę zjedliśmy, podziękowaliśmy i poszliśmy obejrzeć pliaż.

Ogólnie plan był taki, że zostajemy tu jedną noc, oglądamy Batumi i delfiny, i jak jest fajnie to zostajemy, a jak nie to jedziemy dalej, do Kobuleti albo do Ureki.

Pierwsze wrażenia bardzo średnie, ale trochę przez naszą własną głupotę. Weszliśmy na plażę i daliśmy się jak zupełni amatorzy namówić panu leżakowemu na leżak i parasol. On pyta gdzie chcemy, my mu pokazujemy, że tam dalej, gdzie dość pustawo, a on, że tam nie można. I wylądowaliśmy w samym centrum rodzin z dziećmi drącymi się bez przerwy w niebogłosy (i równie drącymi się na nich rodzicami).

Sama plaża nawet w miarę, kamienista, ale dość czysta, w wodzie trochę meduz, ale żadna nas jeszcze nie ugryzła. Woda raz czysta raz mniej. Widoki jako tako. Ale my zachwyceni nie byliśmy i zaczęliśmy myśleć nad wyjazdem na północ. 




Po 2 godzinach na plaży mieliśmy dość i zaczęliśmy się zbierać do hotelu. Ja wtedy mówię chodźmy jeszcze zobaczyć co tam dalej jest. I okazało się, że tam dalej było znacznie lepiej, na tyle lepiej, że plan się zmienił i postanowiliśmy zostać. 

Dosłownie parę minut spacerem od miejsca, w którym ugrzęźliśmy jest świetny bar prowadzony przez Polaków. Bar reagge, wegetariański, bardzo klimatyczny. Zamówiliśmy winko, muzyka była dobra, ludzi na plaży jakby mniej. Zaczęło nam się podobać. Zagailiśmy właścicielkę Karolinę, czy nie może nam gdzieś polecić lepszego pokoju. I poleciła od ręki - 3 minuty od plaży, pokój lepszy 100 razy od pierwszego i 2 razy tańszy. Dukając po rosyjsko-polsku dogadaliśmy się z  Naną, właścicielką pensjonatu, że wrócimy tu jutro i zostaniemy na 4 noclegi. Haraszo. 

Tu trochę zdjęciówek z baru, w którym kilka razy się już stołowaliśmy:














I tak się zaczęła wypoczynkowa część wyjazdu. Dużo się nie dzieje, jak to na wywczasie. Byliśmy dwa razy w Batumi. Planujemy jedną wycieczkę na północ, ale czy się uda to nie wiem.

Pozdrawiamy z plaży!




O Batumi będzie następnym razem. Daswidania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz