Błogie lenistwo postanowiliśmy przerwać jeszcze bardziej błogą wycieczką. Już z Polski zarezerwowaliśmy rejs na Saonę połączony ze zwiedzaniem Altos de Chavón. W poleconym Rico Travel (https://rico-travel.com) wykupiliśmy ekskursję za 85$ od os. i to była dobra decyzja (przedpłata 25$). Cały wyjazd był całkiem sprawnie zorganizowany. Wyjazd przed 8, potem niestety obowiązkowe zbieranie wycieczkowiczów z innych hoteli, a następnie przejazd do miasteczka kolonialnego Altos de Chavón - zbudowanego z wapienia koralowego na wzór toskańskiej architektury. Podobno historia kryje się za tym taka, że miejscowy potentat, z pochodzenia Austriak, Charles Bluhdorn, który miał jedną córkę i był wdowcem (w przeciwieństwie do klasycznego tu modelu rodziny 2+6), postanowił wybudować Altos de Chavón jako replikę śródziemnomorskiego miasteczka z XVI w. po tym jak jego jedyna córka wyjechała na studia do Włoch, zakochała się w tamtejszej architekturze (i Włochu) i po powrocie ze studiów nie chciała mieszkać na Dominikanie. Żeby ją zatrzymać ojciec zatrudnił Jose Antonio Caro oraz Roberto Coppę żeby wybudowali Altos de Chavón. W roku 1976 zaczęły się prace. Tak powstało miasteczko z amfiteatrem (którego otwarcie ponoć upamiętnił swym występem Frank Sinatra), fontanną, wąskimi uliczkami i kościołem św. Stanisława.
Po drodze przewodnik raczył nas informacjami o Dominikanie. Po pierwsze, że powinno się mówić "w Dominikanie", bo to przecież nazwa państwa a nie nazwa wyspy. Bo wyspa to Haiti (państwo Dominikana i państwo Haiti leżą na wyspie Haiti). Ponoć 30% światowej produkcji rumu pochodzi właśnie stąd - ale nie za wiele eksportują, bo większość wypijają na miejscu ;). Są więc największym na świecie producentem rumu. Z kwestią rumu wiąże się też lokalne prawo - otóż można tu jeździć po spożyciu bez limitu. Ale Dominikańczycy są z natury bardzo leniwi, więc też niezbyt szybko jeżdżą, a w konsekwencji nie jest aż tak niebezpiecznie na drogach jak mogłoby się wydawać. Chodzą podobno na ciągłym rauszu, ale się nie upijają. W Santo Domingo jest nawet taki "drive through" z rumem.
Wracając do wycieczki, to po miasteczku pojechaliśmy autokarem do miejscowości Bayahibe, skąd szybkimi łodziami motorowymi wyruszyliśmy na rejs po Morzu Karaibskim. Po drodze widzieliśmy linię styku Morza Karaibskiego i Atlantyku. Pierwszym przystankiem była Piscina Natural, czyli naturalny basen zwany największą „wanną Karaibów”. Tu zaczęto bez limitów polewać rum. Wokół piękna sceneria, przezroczysta turkusowa woda, pod stopami biały piasek i do tego sztuczne rozgwiazdy, z którymi mniej ogarnięci turyści robili sobie miliony fot.
Z tego miejsca popłynęliśmy już na Saonę. Na wyspie zakotwiczyliśmy przy plaży Abanico, która - według Rico Travel - uważana jest za najpiękniejszą w całym Parku Narodowym Del Este, a zarazem jedną z najpiękniejszych na świecie. Trudno nie przyznać racji. Podobno właśnie tu było kręconych wiele spotów reklamowych promujących walory turystyczne Dominikany.
Na plaży był chillout, lunch, pływanie w cudnej wodzie i morze rumu. Koło 15 wyruszyliśmy w dwu godzinną, tym razem katamaranem, podróż powrotną do Bayahibe. Koło 19 powrót do rezydencji ;).























Brak komentarzy:
Prześlij komentarz