
W Ausan Beach Front obudziły nas dla odmiany nie odgłosy koguta, psa, czy motoru, ale tym razem placu budowy, który znajdował się oczywiście metr za ścianą naszego domku. Bo jakże by inaczej. Więc nie dane nam było pospać. Poszłyśmy więc na śniadanie - naleśniki z bananami. Takie wielkie, że nie dało się przejeść. Potem odpoczynek w hamakach i przeprowadzka do Greenviews Resort.
Przed wyjściem poszłyśmy jeszcze się pożegnać ze świnką, która stoi przed główną bramą do Ausana (główna tylko z nazwy, upchnięta za stacją benzynową). Świnka robi za psa wartownika.
Domek nie był jeszcze dla nas gotowy, więc trzeba było poczekać 30 min.
Jak już nas zawołali, że można się wprowadzać, to patrzymy, a tu podwójne łóżko. No to znowu ich wołamy - żeby coś zrobili, bo miały być dwa pojedyncze. I zaczęło się ponad 30 minutowe show wyciągania dużego łóżka z domku. Na wszystkie sposoby próbowali w poziomie. To im mówię, że wystarczy dać do pionu i trochę pod kątem to wyjdzie. Ale nie, oni wiedzą lepiej. I dalej się tak szamotali. W końcu jeden poszedł po śrubokręt i zaczął odkręcać moskitierę. Paranoja. Wyszarpali. Potem wsadzili łóżka pojedyncze. Przyszła pani ogarnąć i pościelić. My, upocone jak świnie, jakbyśmy same te meble przenosiły, wreszcie weszłyśmy się rozpakować. Wyglądało na pierwszy rzut oka dobrze - czysto, dwa łóżka, łazienka z normalnym spływem :). Czegóż chcieć więcej?
Wiadomo natomiast czegóż nie chcieć.
W momencie położenia plecaka na podłodze wybiegł spod łóżka paskudny karaluch. Może nie taki ogromny jak w El Nido, ale do małych nie należał. No i zaczęła się walka. On jak oszalały biegał po ścianach, po podłodze. Najpierw ja go próbowałam wygonić tacką, nie wyszło, potem Asia. Tak w niego trafiła, że ja nim oberwałam w łydkę, co wywołało u mnie lekki atak paniki. W końcu Asia go wywaliła na dwór. Ale pozostaje pytanie, czy nie ma tam jeszcze jednego?
Dzisiaj zrobiłyśmy sobie chilloutowy dzień w celu odzyskiwania sił po zemście. Trochę plażowania, trochę czytania. Jest tu trochę okrojona cywilizacja, bo np. prąd jest od 18 do północy. Więc prysznic po plaży bierze się de facto po ciemku, bo do łazienki nie dochodzi światło dzienne.
Wieczorem pojawił się prąd. Poszłyśmy więc na kolację. Menu znacząco wybrakowane. Stanęło na zupie z kraba i kukurydzy i spring rollsach. I pierwszy raz udało się dostać wodę gazowaną. Mały sukces. Asia już testuje wyższy poziom płynów. Obradujemy co zrobić z jutrem. I modlimy się żeby w domku nie spotkać żadnego wielonożnego stworzenia.












Brak komentarzy:
Prześlij komentarz